Od dekad wszyscy kolejni prezydenci rozumieli, że na parkiecie giełdowym znajduje się klucz do serc wyborców. Ostatnio jednak coś w tym mechanizmie się zacięło…
Trudne początki Trumpa
Ósmego listopada 2016 roku świat był przekonany, że nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych zostanie po raz pierwszy w historii kobieta. Rynek zareagował raczej umiarkowanie, bardziej poczuciem ulgi niż euforią. Przekaz w świat poszedł taki: nie ważne, że wygrała Clinton, ważne, że przegrał Trump. Po zamknięciu notowań sytuacja jednak zaczęła się zmieniać i z każdą kolejną godziną stawało się jasne, że to Republikanin zostanie nowym prezydentem USA.
Pieniądz zareagował panicznie, giełda w Stanach runęła w dół o ponad 5% (co ciekawe jeszcze głębszy spadek zanotował wtedy japoński Nikkei). Później jednak zadziała się magia. Trump rozkochał w sobie parkiety giełdowe. Ciął podatki dla firm, wprowadzał politykę protekcjonizmu, amerykańskie firmy z czasem przekonały się do tego trochę ekscentrycznego polityka. Wystarczy powiedzieć, że przez 4 lata główny indeks wzrósł o 63%. I to pomimo oczywistych zawirowań na świecie. Na początku 2020 (roku wyborczego) w świat i również w rynki uderzyła pandemia. Na przełomie lutego i marca giełda straciła 32%, a słowa krach i kryzys odmieniane były przez wszystkie przypadki.
Urzędujący prezydent wiedział jednak, że w roku wyborczym parkiet nie może mienić się czerwienią. Administracja do spółki z FEDem rozpoczęła luzowanie na potężną skalę. Do tego stopnia, że pojawiły się nawet czeki Trumpa, które były spełnieniem koncepcji helicopter money. Wysiłek się opłacił, giełda podniosła się jak feniks z popiołów. Do końca października wzrosła o blisko 100%! Jeszcze nigdy urzędujący prezydent nie walczył o reelekcję z tak imponującym wynikiem.
Magia pryska
Realnie, historycznie, wzrosty na poziomie kilkunastu procent rocznie dawały reelekcję. Trump jednak wybory przegrał. Co ważne, mimo wielu kontrowersji i trudności z pogodzeniem się z porażką, przegrał wyraźnie, zdobywając 7 milionów głosów mniej niż Joe Biden. Tym samym Trump dołączył do Busha Seniora, któremu dobry wynik głównego indeksu również nie zapewnił reelekcji.
Wcześniej podobny los spotkał Jimmiego Cartera, jednak podczas jego prezydentury dobry wynik giełdy został zjedzony przez inflację. I tu dochodzimy do obecnej prezydentury. Sytuacja jest dość specyficzna. Joe Biden zrezygnował z wyścigu o reelekcję, jednak nie ma się co oszukiwać, zrobił to dopiero w momencie, kiedy był już pewny, że nie wygra. Nie może być inaczej, skoro giełda za jego kadencji prezentuje się blado.
Od stycznia 2020 do lipca 2024 roku, gdy staje się jasne, że nie ma szans, S&P rośnie niecałe 40%. Po drodze zalicza dwa potężne zjazdy, pierwszy na początku kadencji, gdy osuwa się o 20%, drugi dwa lata później – jeszcze głębszy. Dodatkowo znaczną część tego i tak słabego wyniku zjada inflacja. Biden nie miał prawa wygrać wyborów z takimi wynikami.
Harris na fali
25 lipca Kamala Harris oficjalnie ogłasza, że startuje w wyścigu. Miesiąc później Partia Demokratyczna na swoim kongresie to potwierdza. Nowa kandydatka szybko zyskuje przewagę w sondażach. Również indeksy giełdowe zaczynają jej sprzyjać. Na początku września rozpoczyna się rajd, który wyprowadza S&P na nowe maksima wszechczasów. Ogólnie gospodarka ma się relatywnie dobrze. Mimo wielu obaw nawet rynek pracy pozostaje względnie mocny. FED wchodzi na ścieżkę luzowania polityki pieniężnej, a mimo tego dolar pozostaje stabilny.
Wydaje się, że gospodarcze aspekty będą zdecydowanie przemawiać za kontynuacją, której Harris, jako wiceprezydent USA, jest niejako twarzą. Mimo tego na początku października dochodzi do zmiany lidera w sondażach i to znowu Trump zaczyna budować swoją przewagę. Co więcej, wśród analityków to właśnie ekonomia jest uznawana za największą bolączkę kandydatki Demokratów. Harris stara się lawirować między „rządziliśmy wspólnie z Bidenem przez te cztery lata”, a próbą wyjścia z cienia odchodzącego prezydenta.
Przegrany vs wice
W całej historii tylko jednemu prezydentowi udało się wrócić na fotel prezydenta po przegranej walce o reelekcję. Było to jednak jeszcze w XIX wieku, gdy Grover Cleveland po porażce w 1889 roku był w stanie wrócić na urząd 4 lata później. Ta statystyka zdecydowanie nie działa na korzyść Trumpa.
Z drugiej strony, jeśli wiceprezydent zasiadał „na tronie” przeważnie robił to w ramach sukcesji, choć jest od tej zasady kilka wyjątków i to całkiem świeżych. Joe Biden był zastępcą Baracka Obamy, a starszy z Bushów był wice za czasów Reagana. Przeważnie jednak ciężko oderwać od siebie łatkę „tego drugiego”.
„Gospodarka głupcze!”
Rynek kapitałowy zawsze był w centrum uwagi podczas wyborów prezydenckich. Nie bez powodu teoria cykli prezydenckich na giełdach ma tylu zwolenników. Odzwierciedlają one nie tylko ogólny stan gospodarki, ale również w sposób bezpośredni wpływają na poziom życia Amerykanów.
W krainie kapitalizmu nic dziwnego, że ludzie często głosują za portfelem. Świat jednak się zmienia i spece od polityki też to dostrzegają. To emocje, często te skrajne, stają się coraz ważniejsze i przejmują rolę jokera w walce politycznej. Można porwać za sobą tłumy, zjednać je gorącą przemową, populistycznie podgrzewać emocje. Jednak jeśli na koniec dnia portfel nie będzie pełny, ten cały entuzjazm w końcu wyparuje.
/materiał partnera