Dobra inflacja

Inflacja sama w sobie w świecie akademicko-ekonomicznym nie jest traktowana jako zjawisko negatywne. Co więcej, jest ona pożądana, tak długo, dopóki nie przekracza pewnych poziomów. Ma ona pozytywny wpływ na wzrost gospodarczy i to nie tylko ten najbardziej prymitywny. W końcu gospodarka, która produkuje 1 tys. samochodów kosztujących po 50 tys. złotych, jest mniejsza od tej, produkującej 1 tys. samochodów kosztujących po 55 tys. złotych.

Po coś w końcu wyznaczamy PKB w jednostkach pieniężnych. Przy czym tak samo, jak przy herbacie – od samego mieszania nie stanie się ona słodsza. Teoria ekonomii idzie jednak krok dalej wskazując, że w warunkach inflacji łatwiejsze jest realizowanie nowych projektów, zwłaszcza takich, gdzie koszty ponoszone są na początku, a przychody pojawiają się dopiero po czasie. Upraszczając, inflacja jest więc kołem zamachowym postępu. Ma ona pozytywny wpływ zwłaszcza w gospodarkach opartych na kredycie, czyli obecnie praktycznie każdej na świecie. Ma ona również zbawienny wpływ na budżet państwa.

Moral hazard a inflacja

Inflacja nie tylko powoduje, że wpływy do budżetu rosną – przede wszystkim z tytułu VAT, choć nie tylko. Powoduje ona, że ciężar długu publicznego staje się jakby mniejszy, bardziej znośny, mniej ograniczający. Problem w tym, że inflacja wchodzi w tym przypadku w buty dodatkowego podatku, który jest nakładany na nas wszystkich. Pokusa kreowania dodatkowej inflacji przez rządy populistyczne okazała się na tyle realna, że postanowiono wprowadzić rozwiązania systemowe.

Dlatego zadanie dbania o stabilność pieniądza została scedowana na osobny, niezależny od rządu podmiot, czyli bank centralny. Problem w tym, że ostatni okres pokazuje, jak dalekie od doskonałości jest to rozwiązanie. Założenia ustawy to jedno, a rzeczywistość drugie. Po prostu ciężko mówić o niezależności, gdy gremium decyzyjne jest wybierane przez polityków strony rządzącej. Pozwala to po pierwsze na przekładanie lojalności nad merytorykę w procesie wyboru kandydatów, a po drugie tworzy narzędzie nacisku na już wybranych decydentów.

Nie do końca niezależni

Kryzys niezależności dopadł w ostatnim czasie zbyt wiele banków centralnych, zwłaszcza tych ze światowego topu. Powell cały czas jest poddawany presji przez Trumpa. Do spółki z prezydentem działa Wall Street, której również zależy na jak najluźniejszej polityce monetarnej. Draghi wciąż nie poradził sobie z naciskami sektora bankowego. Część członków RPP swoje wypowiedzi rozpoczyna od peanów na rzecz rządowych projektów. Czy to już oznacza, że banki centralne straciły swoją niezależność? Zapewne nie, ale już Orwell ponad pół wieku temu pisał o autocenzurze mającej na celu niedrażnienie góry. Mam wrażenie, że przekroczyliśmy już tę granicę, za którą banki centralne w większym stopniu realizują inne zadania niż ochronna wartości pieniądza.

Czas na zmiany?

Czy inflacja na poziomie 2,2% jest już powodem do niepokoju? Zapewne nie, martwić za to może podejście NBP do tego odczytu. Inflacja nie jest zjawiskiem, które mamy pod kontrolą, dlatego do tej pory Rada starała się niejako wyprzedzać jej wybuchy. Powodem do zmiany polityki było albo przekroczenie piku wzrostu gospodarczego, albo rozpędzająca się inflacja. W tym momencie oba te czynniki mają miejsce, a mimo tego prezes Glapiński mówi jasno: “do końca mojej kadencji i kadencji obecnej RPP istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że stopy procentowe pozostaną bez zmian”. Kadencja obecnej Rady trwa do 2022 roku. Oby następna nie musiała już na starcie zmagać się z dwucyfrową inflacją.