W piątek 23 listopada 2018 minister energii Krzysztof Tchórzewski przedstawił plany dotyczące polskiej energetyki na kolejne dekady. Poinformował, że bazą polskiego źródła energii w 2033 r. nadal będzie węgiel, z którego ma pochodzić 60% zasobów, 21% ma być dostarczane z odnawialnych źródeł energii, ale już bez wiatraków na lądzie, które zostaną zastąpione droższymi farmami wiatrowymi na morzu.

Polska idzie swoim „szlakiem energetycznym”

Według raportu National Climate Assessment zmiany klimatyczne mogą kosztować USA około 500 mld dolarów do 2090 roku. Tymczasem Polska jako jedyny kraj na świecie zamierza do 2040 roku całkowicie  zaprzestać pozyskiwania energii z wiatraków, które planuje zezłomować. Na pewno rezygnacja z czystej energii nie wpłynie pozytywnie na problem smogu.  Ciekawostką jest to, że jedynym powodem, dla którego zmieniamy kurs energetyczny jest motyw polityczny, o czym mówił sam minister prezentując plany.

– Spadek produkcji z elektrowni wiatrowych wymuszony jest naszymi zobowiązaniami politycznymi –wyjaśnił minister Tchórzewski podczas konferencji.

Jak zrealizować w tym kontekście osiem głównych kierunków wytyczonych przez ministerstwo: optymalne wykorzystanie własnych zasobów energetycznych, rozbudowa wytwarzania i sieci, dostawy gazu, rozwój rynków energii, wprowadzenie atomu, rozwój OZE, ciepłownictwa i kogeneracji oraz poprawę efektywności energetycznej? Ciężko powiedzieć, ale trzeba trzymać kciuki.

Jedynym pocieszeniem może być czerpanie prądu z nowej elektrowni atomowej, która ma powstać do 2033 roku, ale ciężko ocenić, ile będzie dostarczała prądu do naszych domów i po jakiej cenie, a przede wszystkim – czy na pewno powstanie.

Tadeusz Skobel, wiceminister energetyki podkreślił konieczność uruchomienia atomu, która wynika z obciążeń polityki klimatycznej, a 21% cel OZE na 2030 r. przekłada się na 27% udział źródeł odnawialnych w produkcji energii elektrycznej.

Polityka rządzi prądem

Polskę czeka spory problem. Może narazić się na spore kary finansowe związane z nieprzestrzeganiem dyrektyw klimatycznych narzuconych przez Unię Europejską, a to wszystko w imię partykularnych interesów władzy.

Ciężko zrozumieć obecną politykę rządzących, tym bardzie, że według specjalistycznego portalu WysokieNapięcie.pl rząd płaci elektrowniom węglowym 350 zł za megawatogodzinę, średnia na rynku to 250 zł, zaś elektrownie wiatrowe sprzedają prąd po cenach około 200 zł za MWh.

Prąd jest konieczny. Brzmi to jak banał, ale bez taniej i czystej energii nie ma mowy o rozwoju sektora fintech. Nikt nie zwraca uwagi na to, że smartfony trzeba ładować. Nikt też za bardzo nie mówi o tym, że samochody elektryczne potrzebują bardzo dużo energii i na razie nie ma fizycznej możliwości by ideę elektromobilności wcielić w życie. Nawet jeślibyśmy chcieli w Polsce produkować ultra nowoczesne rozwiązania np. samochody elektryczne, to traci to kompletnie sens w sytuacji, gdy do napędzania prądożernej fabryki produkującej ekologiczne auta, używać będziemy paliw kopalnych.