Kilka tygodni temu pisaliśmy o planach uruchomienia UberEats na terenie Warszawy. Firma szukała pracowników i oferowała atrakcyjne warunki. Szkoda jednak, że warunki nie okazały się tak korzystne dla konsumentów.

Usługa na razie nie jest dostępna w całej stolicy – obejmuje Centrum, Mokotów, Żoliborz, Ochotę, część Woli, Pragę Południe i Pragę Północ.

Taksówkarze mają dosyć Ubera. Proponują nowelizację ustawy o transporcie drogowym

To się nie opłaca

Próbując zamówić dzisiaj jedzenie za pośrednictwem UberEats sprawnie przebrnęliśmy przez wszystkie procedury, jednak zatrzymaliśmy się przy ostatecznym rachunku. Okazuje się, że koszt dostawy to aż 8 zł!

Zatem zamawiamy sobie dwa kebaby w cenie 22 zł, a dostawa kosztuje nas dodatkowe 8 zł. To się po prostu nie opłaca.

Plusem UberEats na pewno jest możliwość rozwożenia jedzenia za pomocą rowerów.

Oczywiście są i plusy korzystania z UberEats – po pierwsze można zamówić jedzenie z restauracji, które nie oferują opcji dostawy (nawet przez Pyszne.pl). Po drugie jest możliwość śledzenia swojego zamówienia i wystawienia opinii kierowcy. No i nie zapominajmy o rozwożących jedzenie – oni też są klientami. Jest to świetna okazja żeby sobie dorobić. Nie trzeba nawet mieć prawo jazdy – jedzenie można dostarczać również na rowerze.

Wydaje się jednak, że minusy przysłaniają plusy. Na rynku jest tyle restauracji, że nie wydaje się dużym problemem skorzystanie z usług podobnej, jeżeli nasza ulubiona nie oferuje możliwości dowozu.

Śledzenie dostawy i wystawianie not, w naszej ocenie nie jest warte 8 zł. W większości knajp dowóz powyżej określonej kwoty jest darmowy. Często wystarczy zamówić jedzenie już za kwotę 20 zł.

Sądząc po pierwszych reakcjach klientów, wygląda na to, że dostawcy pizzy mogą spać spokojnie. Raczej nie zanosi się na strajk przeciwko Uberowi.

UberEats otwiera inne drzwi

Tam gdzie jedne drzwi się zamykają, otwierają się kolejne. Aplikacja może okazać się przydatna dla domorosłych kucharek i kucharzy, którzy chcą sobie dorobić. Jeżeli UberEats otworzy się również na rozwożenie posiłków od prywatnych osób, wtedy może wnieść coś nowego na nasz rynek.

W końcu ma to być ekonomia współpracy, czyż nie? Jasne, zaraz odezwą się głosy: „A co z kontrolą BHP?”, „Co z Sanepidem?”… Firma nie może sobie pozwolić na rozwożenie jedzenia, które nie przeszło odpowiednich badań i wziąć na siebie odpowiedzialności za potencjalną krzywdę klientów.

„Uber bez kierowcy” już zabiera pasażerów

Zaczyna się zatem bieg z regulacyjnymi przeszkodami. Osoby gotujące w domu na własny rachunek musiałyby posiadać jakąś gwarancję jakości i pewnie założyć działalność gospodarczą.

Chyba, że klient miałby możliwość wzięcia odpowiedzialności za zamawiane jedzenie, zwalniając z niej Ubera. Wystarczyłoby okienko, w którym użytkownik zaznaczałby oświadczenie na kształt: „biorę odpowiedzialność za zamawiane jedzenie i akceptuje, że nie przeszło badań jakościowych… ”.

W każdym razie Uber ma o czym myśleć, ponieważ wejście nowej usługi na polski rynek można śmiało nazwać niewypałem i klapą – twierdzimy tak z autopsji, jak i z powszechnego niezadowolenia klientów.