Chłodny wieczór, a torba i głowa ciężka. Cały dzień byłem na konferencji Finadtech Warsaw 2019 – emocjonujące, bardzo ciekawe wystąpienia i inspirujące rozmowy sprawiły, że kompletnie zapomniałem o stanie naładowania baterii w smartfonie. Zwykle w ogóle się tym nie przejmuje, bo w biurze mam ładowarkę, a w torbie naładowany powerbank. Mniej więcej w połowie dnia próbowałem naładować telefon, ale okazało się, że powerbank, którego nigdy nie używam, po prostu był rozładowany. Spojrzałem na procenty i uznałem, że 30% to sporo i powinno wystarczyć do końca dnia. 

5% baterii to nie problem

Dzień roboczy smartfona przedłużył się i po paru godzinach zostało mi 5% baterii.  Patrząc na ekran pomyślałem o polityce i o tym, że dla niektórych partii politycznych taki wynik wystarczyłby na 4 lata. Niestety, energii wystarczyło mi na godzinę. Nawet nie zauważyłem kiedy smartfon padł.

Świadomość braku energii została przeze mnie uzyskana w okolicach godziny 22:00. Nie mogę nazwać tego dramatem, bo byłaby to obraza dla płonących lasów amazońskich tudzież poważnych chorób dziecięcych, których NFZ nie chce finansować. To była drobnostka, która w najgorszym wypadku skończyłaby się dłuższym spacerem tudzież jazdą na gapę. Na to drugie zdecydowałbym się tylko w sytuacji największego mrozu – w normalnych akceptowalnych warunkach pogodowych nieuczciwość obywatelska nie wchodzi w grę. 

Dokładnie sprawdziłem kieszenie. Nie miałem żadnych pieniędzy. Na BLIKA nie było opcji, z resztą gdybym napisał do żony z cudzego telefonu to znając życie wezwałaby policję. – No cóż, czeka mnie długi spacer – pomyślałem. Czemu nie, raz na jakiś czas można zrobić te 80 tys. kroków… Na szczęście nie byłem sam. Kolega po gentlemańsku zamówił mi Ubera – obiecałem, że zwrócę mu jak tylko podładuje telefon w domu. Wracając rozważałem chwilę o tym spacerze, który mnie ominął. I w sumie szkoda, że nie poszedłem, bo pewnie wtedy udałoby się napisać coś ciekawszego. Koniec historii.