Łukasz Piechowiak: Moje pierwsze pytanie – która książka Lema według Ciebie jest najlepsza albo zrobiła na tobie największe wrażenie

Loukas Notopoulos.: Lem jest w Polsce wszechobecny. Lem, Gombrowicz i inni to ludzie, którzy nie tylko tworzyli, ale i przewidywali przyszłość. Ja nie wychowywałem się w Polsce, dlatego lepiej od Lema znam książki Asimova. Oczywiście oglądałem Solaris, zarówno w rosyjskiej, jak i amerykańskiej wersji. Przyznaję, że oba filmy zrobiły na mnie wrażenie. Wychowywałem się w Grecji…

ŁP.: Porozmawiamy o starożytności?

LN.: Tak, bo miała na mnie wielki wpływ. W wieku 17 lat wiedziałem co chcę robić. Chciałem być archeologiem. Pierwsza książka jaką w życiu przeczytałem, to była biografia Aleksandra Wielkiego napisana przez Kallistenesa. W zasadzie to Pseudo-Kallistenesa, bo faktycznie Kallistenes był pisarzem starożytnym, ale wielu badaczy historii uważa, że to jest tak naprawdę tłumaczenie dokonane przez bizantyjskiego mnicha, który dodał do swojego dzieła wiele elementów chrześcijańskich. Ogólnie w Bizancjum było bardzo dużo elementów neoplatonizmu, czyli łączenia starożytności z chrześcijaństwem. Zwłaszcza, że Aleksander Wielki był monoteistą…

Czytaj także: BLIK nie jest Fidget spinnerem płatności. Wywiad z Dariuszem Mazurkiewiczem z PSP

ŁP.: Dlaczego chciałeś zostać archeologiem?

LN.: Chciałem odnaleźć grób Aleksandra, bo miałem hopla na jego punkcie od małego dziecka. Czytałem o nim dużo książek. O nim i o epigonach, czyli następcach, którzy podzielili jego Imperium. Do czasów rzymskich przetrwał tylko Egipt Ptolemeuszy, który ostatecznie uległ Rzymowi po bitwie morskiej pod Akcjum. Wówczas Oktawian August miał powiedzieć o Ateńczykach popierających Egipt, że zawsze wybierali przegraną stronę… Co jest dosyć ciekawą analogią nawet dzisiaj. Oczywiście kultura grecka przetrwała. Sam grób Aleksandra jednak nie został odnaleziony.

ŁP.: Czyli marzył ci się „Sen o Troi”?

LN.: Tak. „Sen o Troi” i powtórzenie sukcesu Heinricha Schliemanna. Tylko wiesz… Bycie archeologiem w Grecji dzisiaj nie niesie za sobą wielkich perspektyw zawodowych. Kilku moich znajomych z liceum poszło na kierunki historyczno-archeologiczne i dzisiaj pracują w innych branżach.

ŁP.: Dlaczego marzyciel wybrał biznes?

LN.: Bo ktoś sprawił, że biznes również stał się moim marzeniem. W liceum odwiedziła nas absolwentka naszej szkoły. Studiowała na takim greckim odpowiedniku SGH. Opowiadała o swojej pracy, o tym jak spotyka się z biznesmanami i o tym z iloma wyzwaniami się mierzy. Porozmawiałem z nią po zajęciach i w pewien sposób zainspirowała mnie. Poleciła mi też książkę – „In search of excellence” Toma Petersa. Nie skłamię, jeśli powiem, że to książka którą powinien przeczytać każdy manager. Zmieniła moje życie. Tom Peters pracował dla McKinsey’a. W latach 80-tych starał się udowodnić, że są jeszcze takie organizacje w Stanach Zjednoczonych, które mogą wygrać z japońskimi korporacjami. Największe wrażenie zrobił na mnie jego sposób myślenia, dobór metody i wnioskowania. Dlatego, podobnie jak Tom Peters postanowiłem rozpocząć karierę w konsultingu. To był mój cel. A żeby go zrealizować, rodzice wysłali mnie do Polski. Moja mama uważała, że poziom studiów jest tutaj wyższy. Ale nie mam porównania, więc trudno mi się wypowiadać. Myślę, że dobrze na tym wyszedłem. Grecja zaczęła bankrutować, gdy ja kończyłem studia. Moi greccy rówieśnicy emigrują, albo są zmuszeni pracować poniżej kwalifikacji.

ŁP.: Stąd wniosek, że szczęście wciąż ma ogromne znaczenie.

LN.: I trzeba słuchać rodziców.

ŁP.: Nawiązując do greckich filozofów, czy mógłbyś podać definicję Fintechu?

LN.: Jak sobie wrzucisz fintech do Google’a to znajdziesz kilka definicji. Nie chodzi o to, by szukać genealogii tego słowa. Nie jestem historykiem fintechu, ale podoba mi się definicja, w której za fintech uznaje się firmę technologiczną, gdzie dochodzi do synergii na wielu poziomach pomiędzy innowacjami a inżynierią finansową, które ostatecznie stanowią o sukcesie danego przedsięwzięcia. Jeśli spojrzymy np. na Elona Muska i jego kolegów, którzy stworzyli PayPala, to oni też na koniec dnia musieli rozmawiać z ludźmi, którzy rozumieli finanse i potrafili wytłumaczyć, czym w ogóle są przelewy, na czym polega direct debit, bezpieczeństwo albo antyfraud. Do tego potrzeba analityków, ludzi od finansów i ludzi od technologii, którzy potrafią to ze sobą połączyć.

Loukas Notopoulos podczas wykładu na SGH.

ŁP.: Jak to wygląda w Vivusie?

LN.: Jesteśmy firmą, w której przeważa jednak kapitał intelektualny pochodzący z finansów. Prawie 75% moich managerów to są ludzie, którzy pochodzą ze świata bankowości. Uważam to za jedną z naszych przewag konkurencyjnych w stosunku do całego sektora – to, że zrekrutowałem ludzi, którzy rozumieją, co oznaczają procedury, dobre procesy i standardy jakościowe – nie tylko, jeżeli chodzi o jakość obsługi. To rzeczy, których nauczyliśmy się w finansach. Teraz mógłbyś zapytać o relacje fintechów i banków…

ŁP.: Wszyscy o to pytają. Na każdym panelu i konferencji poświęconej fintechowi pada to pytanie. Czemu miałoby nie paść w tym wywiadzie?

LN.: W Polsce ciężko jest być fintechem, bo bankowość jest na tak wysokim poziomie (choć nie znaczy to, że zawsze będzie), że fintechy nie są w stanie zbyt wielu rzeczy zrewolucjonizować. Zupełnie inaczej jest we Francji, w Niemczech czy w Stanach Zjednoczonych. Tam pełno jest fintechów, które robią rzeczy które nam wydają się proste, wręcz banalne, bo mamy je na co dzień w usługach bankowych. Na przykład przelewy natychmiastowe. Jednak biorąc pod uwagę wielkość amerykańskiego rynku – asset base na poziomie 12-13 bilionów dolarów, do tego CIRS-y, CDSy, CBSy, Asset Based Securities, Mortgage Based Securities, to w zasadzie mówimy o potężnym systemie. Gdyby ktoś chciał zmienić system core’owy w takim Bank of America to musiałby zainwestować kilkadziesiąt miliardów dolarów. W Polsce niska baza sprzyjała eksperymentom technologicznym, które się udały. Nie zmienia to faktu, że banki uznawane za fintechowe dalej pracują na Altamirze, czyli systemie z lat 90-tych. Z drugiej strony na Zachodzie pracują jeszcze na COBOL’u a jest to język z lat 60-tych. Tyle w temacie archeologii.

ŁP.: Bałem się, że dojdziemy do mechanizmu z Antykithiry… Dług technologiczny to jest sformułowanie, które również przewija się na konferencjach. Czy Vivus ma tego typu dług?

LN.: W zasadzie każda firma technologiczna posiada długi technologiczne.

ŁP.: Dlaczego uważasz, że Vivus jest fintechem?

LN.: Sprawnie łączymy technologie z finansami. Udzielamy kredytu konsumenckiego przez Internet. Robimy to szybko i dobrze. W swojej kulturze, a kultura nie jest tu tylko słowem wytrychem, mamy bardzo wiele elementów start-upowych. Teraz siedzisz w pokoju, w którym między innymi na ścianie mamy wypisane nasze wartości. Wypracowaliśmy je wspólnie razem z pierwszymi 50 pracownikami, których zatrudniłem. Nie narzuciłem ich tylko wypracowaliśmy je na warsztatach, które trwały kilka tygodni.

ŁP.: Przepraszam za ten uśmiech, ale nie wierzę.

LN.: Rozumiem, wiele razy już to słyszałem. Ale, jak poszedłem na studia zarządzania a studiowałem m.in. w Niemczech to bardzo interesowała mnie teoria organizacji. Zwłaszcza zarządzanie poprzez wartości. Nie value-based management, bo to jest aspekt księgowy, tylko bardziej realizowanie misji poprzez wartości. Niedawno obchodziliśmy nasze piąte urodziny – głównym tematem były nasze wartości. Polecałem Toma Petersa, do listy lektur obowiązkowych dodajmy jeszcze książki Jima Colinsa „Bulit to last” i „Good to great”, które opisują, że podstawą firmy są właśnie wartości. Zależało mi na nich od początku, bo w czasach, gdy pracowałem jako konsultant zauważyłem, że entropia uderza w każdą firmę. W każdą bez wyjątku, bo ma to podłoże biologiczne związane z kapitałem ludzkim. Ludzie mają określoną preferencję czasową, określone priorytety w zależności od okresu życia, w którym się znajdują. Ma to także wpływ na firmę. Nasza firma jest młoda, nie tylko dlatego, że ma dopiero 5 lat, ale także średnia wieku naszych pracowników nie jest duża. Mój pierwszy zespół składał się z ludzi, którzy nie ukończyli 23 lat. Pracując w bankowości czułem, że się starzeję. Zaczynając przygodę z Vivusem, a miałem wtedy 33 lata, dosłownie odmłodniałem mentalnie. Teraz czekam aż nasz dział HR zatrudni pierwszego pracownika, który urodził się w 2000 roku. Poważnie, osoby z tego rocznika zaczną wchodzić na rynek pracy już w przyszłym roku.

ŁP.: No tak, w bankowości masz określoną ścieżkę…

LN.: Od oddziału, dyrektora oddziału, obszaru, regionu…

ŁP.: Kursy, certyfikaty, excele…

LN.: Excel jest bardzo potrzebny.

ŁP.: Nie każdemu.

LN.: Widzisz, ale gdy moje pokolenie wchodziło na rynek pracy, bezrobocie było na poziomie 16-17%. Wówczas w banku w oddziałach często pracowali najlepsi absolwenci studiów ekonomicznych. Dzisiaj nawet średni absolwent SGH-u nie będzie chciał pracować w oddziale.

ŁP.: Czy do obsługi kasowej potrzeba egzaminów z historii myśli ekonomicznej lub ekonometrii?

LN.: Kompletnie nie potrzebujesz. To jest jedno z wyzwań dla departamentów zasobów ludzkich w bankach. W sektorze bankowym pracuje 170 tysięcy ludzi, których średnia wieku prawdopodobnie przekracza już 40 lat. Ponad połowa pracuje w oddziałach. To duży problem społeczny. Gdy jedna z firm doradczych jakieś 5 lat temu wypuściła raport, w którym napisano, że 2/3 oddziałów jest nierentowna a co za tym idzie – niepotrzebna, to musieli później za to przepraszać, bo wynikało z niego, że 100 tys. pracowników sektora bankowego powinno iść na bruk. Jest to temat tabu, ta myśl jeszcze nie dojrzała do poważnej dyskusji, ale ten problem istnieje i będzie dawać o sobie znać.

ŁP.: Mieliśmy boom na oddziały. Na rynkach polskich miast i miasteczek jak grzyby po deszczu rosły second handy i właśnie oddziały bankowe. 

LN.: Zaczął się chyba w 2005 roku. Pamiętam raport, z którego wynikało, że ubankowienie w Polsce rozumiane jako oddział na 10 tys. mieszkańców było wówczas na poziomie Zimbabwe. Dla kapitału zagranicznego był to sygnał…

ŁP.: Wchodzimy do Polski

LN.: Tak, wchodzimy do Polski. Robimy takie „mcdonaldowe” oddziały i rozwijamy sieć. Ten trend jest już za nami.

ŁP.: Jakie macie wartości w Vivusie?

LN.: W Vivusie mamy pięć wartości: energię, pasję, otwartość, kreatywność i uczciwość. Za każdą z nich stoi historia. Ja jestem pasjonatem budowania firmy na podstawie wartości. Gdy tworzysz startup z sukcesem to na początku jest euforia. Wszystko rośnie w Excelach, zyski, przychody, liczba klientów. Naturalnie mamy wtedy do czynienia z efektem niskiej bazy, ale na razie to zostawmy. W fizyce mamy coś takiego jak grawitacja. Jak coś idzie do góry to musi też czasem spaść w dół.

ŁP.: Grawitacyjna teoria pieniądza…

L.N.: Kopernik był też jednym z ojców ekonomii. Teoria Kopernika-Greshama, czyli wyparcie..

ŁP.: Teraz mamy dokładnie to samo – popatrz, pieniądz bezgotówkowy powoli wypiera gotówkę. Gdy mogę zapłacić kartą a mam też gotówkę, to wybieram kartę. Wróćmy jednak do wartości.

LN.: Każda oczywiście ma swoją definicję, ale ich atrybutem jest narracja. Wyobraź sobie, że jednym z najlepszych miejsc do pracy wg listy Fortune „Best employer to work for” jest firma Nordstrom, czyli sieć supermarketów. Na tej samej liście jest Apple, Facebook, Google…

ŁP.: W takim razie zapytam o różnorodność.

LN.: Ten temat praktycznie w ogóle nie dotyczy Polski. My nie rozumiemy co to znaczy rasizm korporacyjny. Dla nas to rzeczy dziwne.

ŁP.: A dyskryminacja płci?

LN.: Moja mama jest przedsiębiorcą. W Vivusie spośród 34 managerów, których mam – większość to są kobiety. Równowaga jest bardzo ważna. Nigdy nie preferowałem nikogo. Zawsze zatrudniam ludzi najpierw na podstawie postawy. Hire for attitude and train for skills – stosowałem tę zasadę zawsze gdy przychodził do mnie człowiek bez żadnego doświadczenia a często tak było. Osobiście zatrudniłem setki osób. Przeprowadziłem kilka tysięcy rozmów.

Loukas Notopoulos - prezes Vivus Finance.

ŁP.: Ile osób pracuje u Was?

LN.: Dzisiaj w Vivusie pracuje łącznie 330 osób. To duża firma.

ŁP.: HR pewnie ma dużo pracy…

LN.: HRy są nie tylko od rekrutacji, to przede wszystkim strażnicy wartości wewnętrznych. Stoją na pierwszej linii, odpowiadają za naszą misję i wewnętrzną wartość. Marketing jest drugim strażnikiem. Odpowiada za naszą misję i wartości zewnętrzne. Połączenie obu tych części tworzy jedną całość – nasz moralny kręgosłup. Ta grafika znalazła się na mojej ścianie nie dlatego, że ładnie wygląda. Każdy z pracowników którego zapytasz o nasze wartości, chętnie Ci o nich opowie. Stosuje je na co dzień w swojej pracy. Przykład? Kilka lat temu windykator wykonał telefon do jednego z klientów, który spóźnił się ze spłatą pożyczki. Pytanie: „Dlaczego Pan nie spłaca?”. Klient powiedział, że nie ma pieniędzy, bo jest na takiej specjalnej diecie i je dużo wołowiny, bo trenuje. Akurat windykator był człowiekiem z pasją, aktywnie trenował i znał się na tym. Nie wymyśliłem tego. Mam nagrania, które mogę Ci później pokazać. Chłopak był wicemistrzem w kulturystyce i trenerem osobistym… Rozmawiał z tym klientem 40 minut. Rozpisał mu dietę, ćwiczenia, ogólnie doradził co ma zrobić, by osiągać jak najlepsze wyniki. To naprawdę kultowa rozmowa u nas. Klient naturalnie spłacił pożyczkę. W Vivusie mamy culture book, w którym opisane są różne tego typu historie.

ŁP.: Czy nie jest tak, że wartości pojawiły się z konieczności, bo firma urosła i potrzebny był mit założycielski?

LN.: Nie. Od początku tworzyłem tę firmę. Dalej siedzę z zespołem na open space i nie zamykam się przed swoją organizacją. Nie ma szklanych drzwi, pozorów. Jestem tu z nimi, dokładnie tak samo jak na początku, gdy jeszcze zajmowałem się wszystkim. Znam naszych klientów, bo rozmawiałem z nimi, ja też windykowałem pierwszego klienta i byłem przy wychwyceniu pierwszej próby wyłudzenia. Chcę by moi pracownicy kochali klientów i szanowali ich tak, jak ja. Dlatego do wartości podchodzę poważnie. Możesz się śmiać, może jak to napiszesz to inni też się będą śmiali. Ale bez wartości nie będzie zadowolonych klientów, a oni są jedynym powodem naszego istnienia. Czasem na zebraniu menadżerów, gdy dyskutujemy różne pomysły, pada stwierdzenie, że to nie jest zgodne z naszymi wartościami. Gdy to słyszę to jestem wzruszony i wiem, że wykonaliśmy dobrą robotę.

ŁP.: Czy kredyt jest w ogóle potrzebny ludzkości?

LN.: Wiesz co, kredyt… W teorii ekonomii kredyt jest tak naprawdę odwróconym oszczędzaniem.

ŁP.: To popularne określenie.

LN.: Tak, nawet bardzo popularne. Możesz sobie zderzyć przynajmniej dwie albo trzy szkoły. Hayek’a, Misesa z Maynardem Kaynesem. Monetarystów z obecnymi liberałami. Monetaryści uważali, że musi występować równowaga pomiędzy inwestycjami a oszczędnościami. Keynes twierdził, że taka równowaga w naturze w zasadzie nie występuje. W zasadzie trudno zweryfikować, kto miał rację, bo ekonomia to liberal arts.

Czytaj także: Ponad 80% pożyczkobiorców zaciąga kredyty na inne potrzeby niż bieżące rachunki

ŁP.: Medycyna to jest też sztuka.

LN.: W medycynie wiesz jaki będzie mniej więcej efekt standardowego działania. Co prawda idzie ona w kierunku tzw. tailored-made medicine, czyli krótko mówiąc – dokładnego wycelowania w potrzeby pacjenta. Spójrz na leki generyczne. One nazywają się tak, nie dlatego, że są popatentowe, ale dlatego, że są dla wszystkich. Podobnie jest z ekonomią. W sieciach handlowych tzw. masowa produkcja ubrań sprawia, że nie ma rozmiarów dla wszystkich. Ktoś będzie miał za długie rękawy, nogawki, itp. Idealne dopasowanie dotyczy tylko nielicznych. Dlatego naśladownictwo rozwiązań systemowych i ekonomicznych z innych państw, kultur, wymaga procesu dostosowania do danych warunków. To jest oczywiste.

ŁP.: Co sądzisz o Polsce?

LN.: Mamy wszystko, by stać się Nevadą Europy…

ŁP.: A czemu nie Doliną Krzemową?

LN.: Już wyjaśniam. Zrobiliśmy jedną rzecz, w której jesteśmy światowym liderem. To centra offshore. Jakieś 17 lat temu żadna wielka firma nie myślała o tym, żeby przesunąć centrum back office’owe, middle office’owe a tym bardziej front office’owe do takiego kraju jak Polska. Przypominam, że mieliśmy bardzo wysoki poziom bezrobocia i frustracji społecznej. Dopiero wchodziliśmy do UE. Z raportów wynikało, że mamy potencjał, ale brakuje know-how. Zaczęliśmy zachęcać do inwestycji w Polsce. Na początku było trudno, ale dzisiaj… Po 15 latach na dziesięć najważniejszych centrów outsourcingu na świecie aż trzy są z Polski. Kraków, Łódź, Wrocław to nie są już biznesowe anonimy na mapie świata. My strasznie nie doceniamy tego co osiągnęliśmy.

ŁP.: Naturalnie, wielu mówi, że wykorzystywano naszą tanią siłę roboczą.

LN.: Oczywiście, to była pierwotna motywacja, ale doszło do transferu technologii i zarządzania. Firmy przeniosły systemy do Polski, wyeksportowano do nas korporacyjny know-how. Wykształciliśmy sobie profesjonalną, obytą w świecie kadrę. To przynosi pozytywne efekty. Zwróć też uwagę na jeden z podstawowych mechanizmów w procesie decyzyjnym międzynarodowych korporacji…

ŁP.: Wyścig szczurów?

LN.: Tak, gdy jedna duża międzynarodowa firma przenosi back office np. do Polski to na spotkaniu zarządu konkurencyjnej firmy pada pytanie: „co tu się dzieje?”; „Czy oni wiedzą coś czego my nie wiemy?”; „Gdzie jest ta Polska, może my też tak powinniśmy zrobić?”. Wykorzystaliśmy strefy ekonomiczne, żeby sprowadzić technologię, know-how. My nie jesteśmy już biernymi konsumentami – sami projektujemy, dystrybuujemy i uczymy się – to jest najważniejsze dla gospodarki.

ŁP.: Co ma do tego Nevada?

LN.: Nevada ma sprytny plan. Graniczy z Kalifornią, gdzie mieści się Dolina Krzemowa i mieszka mnóstwo milionerów. Tam są takie ceny nieruchomości, że możesz być bezdomnym milionerem. Mamy absurdalną sytuację, że startujesz ze startupem i na dzień dobry płacisz potężny czynsz za biuro. Jeśli masz szczęście to trafisz do akceleratora, ale nikt nie jest nieomylny i wiele ciekawych projektów i biznesów jest kolokwialnie „killowanych” przez zbyt wysokie koszty bieżące. Władze Nevady to dostrzegły, więc tworzą jasny przekaz: „damy wam powierzchnię biurową, zwolnienia podatkowe i gotową infrastrukturę”. Firmy, które to wykorzystają i osiągną sukces, za kilka lat przyciągną inne i koszty inwestycji publiczno-prawnych zwrócą się Nevadzie z nawiązką na wielu poziomach. Polska może robić dokładnie to samo. Możemy przekonać start-upy z całego świata, by zaczynały u nas.

Czytaj także: Pożyczki pozabankowe zawojują polski rynek? Raport KPMG i TWINO

ŁP.: Przyciągnąć nierentowne startupy?

LN.: Wszystko trzeba robić mądrze, w tym selekcję. Przede wszystkim uważać na PR-owe zgniłe jaja, które mają inwestorów, pokazują przychody, ale nie potrafią wypracować zysków. Jest kilka takich dużych firm, które mogą być armageddonem fintechu. Inwestują w PR, tworzą propagandę sukcesu, ale na koniec dnia okazuje się, że mamy bańkę. Dlatego chłodna kalkulacja zawsze jest lepsza od nadmiernej euforii oderwanej od fundamentów. Dlaczego o tym mówię? Chciałbym uniknąć scenariusza, w którym na skutek zawodu inwestorów, inny naprawdę dobry fintech, który jest wart inwestycji, będzie miał kłopoty z pozyskaniem finansowania. To jest właśnie praca dla dziennikarzy i ekonomistów, by nie dać się zwieść pozorom sukcesu.

ŁP.: Czy Vivus planuje otworzyć akcelerator dla startup-ów?

LN.: Właściciel Vivusa, czyli 4finance ma już taki akcelerator, który niedawno został uruchomiony. Kilka spółek już tam działa i pewnie niektóre tam zostaną. W najbliższych latach będziemy mocno inwestowali w startupy. Mogą być okołofintechowe, tworzyć rozwiązania B2B dla fintechów. W przypadku takich inwestycji to często są momenty, czasem trzeba pozyskać firmę, która ma świetny model, działa i jest rentowna i jedyne czego jej trzeba to kapitału, by jej krzywa wzrostu wyleciała…w kosmos.

ŁP.: Nie jest tajemnicą, że 4finance posiada licencję bankową w Bułgarii. Niedawno zapowiedzieliście wejście w biznes kartowy. Czy macie w planach jeszcze jakieś nowości?

LN.: Mamy kilka projektów w 4finance. Warto wspomnieć niemiecki Spotcap, który finansuje mikroprzedsiębiorstwa. Przyjrzyj się temu.

ŁP.: Ostatnio mamy na rynku wysyp firm finansujących mikroprzedsiębiorstwa.

LN.: Gdy pracowałem w banku zajmowałem się m.in. finansowaniem przedsiębiorstw. Takich mikrusów o przeciętnych obrotach na poziomie do 2 mln zł. Wiem jak bardzo ci klienci się dusili, byli nieubankowieni. Przyczyn jest sporo i wielu z nich nawet nie idzie do banku po finansowanie, bo zderzają się ze ścianą. Myślę, że większość banków nie jest jeszcze gotowa na fintech w SME. Zwróć uwagę na to, że jest podobnie jest z faktoringiem i leasingiem. Najwięksi faktorzy i leasingodawcy w Polsce należą do banków, ale zazwyczaj są najmniej fintechowymi elementami grupy.  Na rynku pojawiają się już pierwsze fintechowe firmy leasingowe i coś mi mówi, że to zapowiedź rewolucji w tym sektorze.

ŁP.: Ale chyba nie samochodowy?

LN.: Leasing to nie tylko auta. Z resztą, nie można przejść obojętnie obok nowych trendów np. car sharingu. Świat idzie do przodu, społeczeństwa i kultura zmieniają się. Ostatnio liczyłem, ile czasu dziennie prowadzę auto – 30 minut. Po co mi samochód, serio? Może dla naszego pokolenia samochód jeszcze jest czymś więcej niż tylko rzeczą, ale dla młodszego pokolenia, które masowo korzysta z Ubera… dla nich Uber to nie jest tylko alternatywa dla taksówek. Uber uwalnia ich od konieczności posiadania samochodu, problemów z parkingiem, ubezpieczeniem, remontami.

ŁP.: Przed wejściem do Waszego biura widnieje napis: „Vivus – pieniądze współczesnych ludzi”. Zaczęliśmy od Lema i może na Lemie skończmy. Czy wyobrażasz sobie świat bez pieniądza? To taka socjalistyczna wizja.

LN.: Lem był wizjonerem. Wszystko co człowiek wymyśli lub napisze, człowiek też stworzy. W latach 80-tych powstał film Terminator, gdzie złowroga sztuczna inteligencja SkyNet zaczęła wojnę z ludzkością. Dzisiaj technologia jest na takim poziomie, że jesteśmy blisko przełomu w rozwoju AI. Elon Musk nie bez powodu twierdzi, że to nie Korea Północna jest naszym największym zagrożeniem, ale właśnie AI. Nad tą technologią pracują nie tylko „ci dobrzy”. Z resztą, clue całego zagrożenia polega na tym, że nie będziemy wiedzieli o tym, że sztuczna inteligencja powstała, że ktoś posiada tę technologię i czy w ogóle będzie potrafił ją w jakikolwiek sposób kontrolować.

ŁP.: To jest właśnie ciekawe, bo czekamy na informację, że firma X lub rząd X właśnie stworzył sztuczną inteligencję. Gdybym ja posiadał taką technologię i teoretycznie potrafił ją kontrolować, to nikomu bym o tym nie powiedział. Po prostu rządziłbym światem.

LN.: Dlatego to jest potężne zagrożenie. Do tego dodajmy komputery kwantowe. Ten, kto będzie pierwszy, ten będzie rządził światem. Dlatego Musk ma sporo racji.

ŁP.: Komputer kwantowy to wspaniała rzecz, naprawdę wspaniała rzecz… no dobra czyli w jakim kierunku idziemy? Sztuczna inteligencja, komputery kwantowe, pieniądze też będą kwantowe?

LN.: Wiesz co, pamiętasz, że w Star Treku nie było ani banków, ani pieniędzy? Dlaczego? Bo to jest przyszłość, np. zaawansowany druk 3D. Dostęp do energii, teleportacja materii. Zwróć uwagę na to, że gdy rozwiążesz problem podaży to w dużym stopniu eliminujesz potrzebę posiadania środka transakcyjnego w formie pieniądza znanego nam dzisiaj…

ŁP.: Tak, ale prawo rynków stanowi wyraźnie, że…

LN.: Im więcej popytu, tak wiem, wiem.

ŁP.: Odlecieliśmy w kosmos. Kończymy. Dziękuję za rozmowę.

LN.: Dziękuję.

Z Loukasem Notopoulosem rozmawiał Łukasz Piechowiak.