Granice absurdu dziwnie często pokrywają się z konturami mapy Polski

Chyba tylko w naszym pięknym kraju, gdy ktoś mówi, że coś jest czarne to może być jednak białe, a gdy coś jest bez limitu, to jest bez limitu, chyba że „coś”. Polacy są nieufni. Rozumiem to. Wiadomo też dlaczego nie czytają uważnie umów. Ich treść jest tak skonstruowana, że nawet profesor prawa potrzebowałby wsparcia. Z góry trzeba zakładać, że cena ofertowa to ściema i i do zapłaty będzie dużo więcej. „Gdzie jest haczyk?” – to częste pytanie zadawane praktycznie w każdej dziedzinie życia. Dlatego fintechy zdobywają klientów – bo w ich DNA jest wpisane, że nie można stosować takich wrednych sztuczek.

Czas wymienić operatora. Nie jestem fanem telekomów, o czym już wielokrotnie pisałem i mówiłem. Jednak nie można bez nich żyć. W związku z tym zacząłem przeglądać oferty dostępne w naszym słodkim oligopolu. Interesował mnie tylko jeden parametr – liczba gigabajtów Internetu i cena. Im pierwszy parametr większy, a drugi mniejszy – tym lepiej. Na drugim miejscu jest prędkość transferu, ale rozumiem, że LTE to standard. Zasięg w zasadzie mnie nie interesuje, bo tam, gdzie go nie ma od 20 lat, tam jeszcze długo nie będzie, itd.

Bez limitu, czyli do 20 Gb

Przeżyłem szok. Praktycznie wszyscy oferują Internet „bez limitu” w cenie ok. 50 zł miesięcznie. Super, tylko brać. Niestety, jestem nieufny, a telekomom to nie ufam praktycznie w żadnej kwestii (oni nie ufają mi, więc jesteśmy kwita). I miałem rację, bo „bez limitu” oznacza, że Internet jest mega super szybki do wykorzystania limitu 20 Gb, lub mniej – w zależności od operatora. Nie znajdziesz tego na stronie. O nie. Trzeba dokładnie dopytać na infolinii, ale odpowiedź trochę potrwa, bo konsultant sam musi znaleźć odpowiednią informację w odpowiednim dla danej oferty regulaminie usługi. Skandalem jest to, że firma warta wiele miliardów złotych, obsługująca miliony klientów, musi uciekać się do takich tanich sztuczek z „nazwą usługi”.

Potem Internet zwalnia do żałosnego poziomu, nie da się z niego korzystać. W zasadzie mogliby go wyłączyć, bo nie ma sensu się denerwować. Miłego dnia. Nie wiem, który prawnik tak zinterpretował sformułowanie „bez limitu”, że jednak ten limit może tam być. „Tu nie ma ograniczenia prędkości. Chyba, że przejedziesz 500 km, wtedy musisz zwolnić do 20 km/h”.  Jak bardzo trzeba męczyć prawa logiki, by uznać, że to zdanie jest prawdziwe?

Moim zdaniem to urąga rozumowi i godności człowieka. To sformułowanie po prostu obraża klientów. Ja rozumiem, że Polak potrafi i gdyby faktycznie było to „bez limitu” to pewnie ściągałby z sieci filmy w 4K przez 24h/7 dni w tygodniu. Rozumiem to. Jednak to nie uprawnia do tego, by nazywać limitowane oferty określeniem „bez limitu”. Nawet bez żadnej cholernej gwiazdki.