W przypadku wystąpienia Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej z Unii Europejskiej bez zawarcia umowy, o której mowa w art. 50 ust. 2 Traktatu o Unii Europejskiej, instytucje finansowe z siedzibą w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej lub Gibraltarze utracą możliwość wykonywania na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej działalności w oparciu o jednolity paszport europejski.

Ktoś napisze, że brytyjskie podmioty dostaną to na co zasłużyły, ale sprawa jest poważniejsza. Bo mimo wszystko zarówno Polacy, jak i polskie firmy są klientami wielu brytyjskich banków, ubezpieczycieli oraz innych instytucji finansowych i w sytuacji hard brexitu, musieliby oni stawić czoła kosztownym komplikacjom.

Jednakże sektor finansowy (i najwyraźniej regulator także) nie jest w ciemię bity i o tym, że dyskomfort związany z Brexitem będzie problematyczny dla funkcjonowania finansowych naczyń połączonych, informował od dawna. W celu minimalizacji ryzyka wystąpienia poważniejszych problemów, bo o tym, że mniejsze nastąpią nikt nie ma wątpliwości, w dniu 5 marca przedstawiono projekt ustawy (pisaliśmy o tym tutaj), który częściowo zabezpiecza przed negatywnymi konsekwencjami bezumownego opuszczenia UE przez Wielką Brytanię. W największym skrócie ustawa daje instytucjom finansowym czas na wycofanie się z rynku, przeorganizowanie działalności lub wystąpienie do nadzoru o licencję (ewentualnie uzyskanie odpowiedniego paszportu). W przypadku banków będą to dodatkowe 2 lata, a instytucje pieniądza elektronicznego i domy maklerskie dostaną dodatkowe 12 miesięcy.

UKNF zwraca uwagę, że nadrzędnym celem ustawy przejściowej jest ułatwienie podmiotom ograniczenia negatywnych skutków brexitu dla klientów, poprzez podjęcie skutecznych działań dostosowawczych. Z tego względu omawiane przepisy dotyczą działalności rozpoczętej przed dniem wejścia w życie ustawy i w większości przypadków ograniczą możliwość zawierania nowych umów, ich przedłużania lub zmiany. UKNF podkreśla także, że ustawa wejdzie w życie dopiero w przypadku wystąpienia Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej bez zawarcia umowy.

Uważaj na oszustwa na Brexit

Podobne rozwiązania wprowadzono także w innych krajach UE. Zatem jeśli dostajecie mejle od Revoluta lub innych dostawców usług finansowych z Wielkiej Brytanii, to dobrze, że tak dopieszczają informacyjnie, ale należy pamiętać, że to nie ich zasługą będzie ewentualny brak problemów.

Przy tej okazji warto wspomnieć o tzw. oszustwach na Brexit. Jeśli dostajecie mejle, że w związku z Brexitem musicie kliknąć w dany link i zmienić login i hasło do jakiejś usługi, to znaczy, że właśnie ktoś Was próbuje okraść. Nie róbcie tego, nie „zbrexitujcie swoich pieniędzy”.

Brytyjczycy mają 14 dni na odstąpienie od decyzji

Dwa tygodnie na przemyślenie i odstąpienie od decyzji – tyle czasu dostali Brytyjczycy od Brukseli. Z ciekawostek – w umowach kredytu konsumenckiego klient też ma prawo odstąpić od umowy bez ponoszenia kosztów w terminie 14 dniu. Zatem w UE stabilnie.

Brytyjczycy zdecydowali się na Brexit 23 czerwca 2016 roku. W wyniku ogólnokrajowego referendum 51,89% głosujących wybrało opcję „leave”, czyli za tzw. Brexitem. Rozumiecie Państwo, że przy tak ważnej decyzji o sprawie zadecydowała większość z przewagą niecałych 2% głosów? W tego typu sprawach nie powinno zostawiać się wątpliwości, dlatego stawia się dodatkowe warunki np. wysoka frekwencja min. 60% i przewaga co najmniej 10 p. proc. Nie chodzi o to, by utrudniać podejmowanie demokratycznych decyzji, tylko by nie było żadnych wątpliwości, że społeczeństwo jest całkowicie przekonane o swojej decyzji. W tym wypadku każdy może spokojnie napisać, że o decyzji za wyjściem Wielkiej Brytanii przeważyło niecałe 2% głosów osób, z których część zapewne nie była trzeźwa, a wielu nawet nie wiedziała, że Zjednoczone Królestwo należy do takiej organizacji.

Z dzisiejszej perspektywy możemy śmiało powiedzieć, że zwolennicy pozostania w UE zbagatelizowali zagrożenie, a sama kampania była pełna fake newsów, półprawd, przekłamań i populizmów przedstawiających UE jako instytucję, która żeruje na ciężkiej pracy obywateli UE jednocześnie tworząc im bariery do rozwoju.

Liderzy opowiadający się za opuszczeniem Wielkiej Brytanii z UE obiecywali Brytyjczykom Niderlandy i odzyskanie „utraconej” wolności wraz z dumą podlaną ciężkim piwem. Grano na antyimigranckich nutach, połamanych statystykach dopłat do budżetu i wielu innych z pozoru łatwych do przedstawienia argumentach ekonomicznych, w które też specjalnie nikt się nie zagłębiał. Dzisiaj wiemy, że tak właśnie tworzy się fake newsy – trochę prawdziwych danych wyrwanych z kontekstu, kilka niedopowiedzeń i łatwych skojarzeń ujętych na prostych infografikach.

Wyjście z UE miało być rozwiązaniem wszystkich problemów, przywróceniem marchewki statusu warzywa. O tym, że dojdzie do erozji londyńskiego City, które jest perłą w koronie angielskiej gospodarki, nikt nie myślał. O kolejkach na granicy, o problemach z dostępem do usług finansowych na kontynencie, transportem, wymianą handlową, czy nawet zakupem nieruchomości – te sprawy również zbywano stwierdzeniem, że Zjednoczone Królestwo ma na tyle silną pozycję, że UE zrobi wszystko, by je udobruchać świetnym kontraktem. Takim, które nadaje przywileje, ale zdejmuje obowiązki.

Pierwszym skutkiem politycznym po ogłoszeniu wyników Brexitu była rezygnacja lidera Partii Konserwatywnej Davida Camerona ze stanowiska szefa rządu. Jego wina jest niezaprzeczalna – ogłosił referendum, które zostało zinterpretowano jako plebiscyt poparcia dla jego polityki. Gdyby miał pewność, że wynik będzie 70:30 na jego korzyść, to nikt by nie miał pretensji. Ale Cameron zagrał va bank w sytuacji, gdy nastroje antyunijne podsycane były w Internecie przez ultra skutecznego erystycznie Nigela Farage i spółkę. Zwycięstwo euroentuzjastów nie było pewne, a stawka zbyt duża dla tak błahej sprawy, jak poparcie dla premiera, który chciał być wielki, a zostanie zapamiętany jako największy polityczny frajer w historii Wielkiej Brytanii.

Jego następczyni – Theresa May podjęła się trudnego zadania wynegocjowania umowy wyjścia. W trakcie całego okresu negocjacji brytyjska premier przekonywała społeczeństwo, że trzyma rękę na pulsie, a UE je jej praktycznie z ręki. W międzyczasie liczne think tanki alarmowały, że opuszczenie UE to jest ekonomiczne samobójstwo, które będzie kosztować Brytyjczyków co najmniej 1 tys. euro rocznie. Kto bogatemu zabroni?

Wielka Brytania jest członkiem UE od prawie 50 lat

Kraj ten wrósł w ekosystem ekonomiczny Wspólnoty Europejskiej na tak wielu poziomach, że trudno jest określić wszystkie konsekwencje rozwodu. Porównanie do małżeństwa rozstającego się po 50 latach wspólnego pożycia to zbyt słaby przykład. Bliższym byłoby przedstawienie tysiąca takich rozwodów wśród ludzi, z których wszyscy mają wspólne interesy, akcje spółek, dzieci, kochanków, nieruchomości, problemy zdrowotne, a czasem także i wyroki. I to wszystko w jednym czasie obsługiwane przez jednego prawnika. May prowadziła negocjacje z Brukselą przez dwa lata zapewniając, że prowadzą one do bardzo dobrego dla Brytyjczyków rezultatu. Gdy w końcu zaprezentowała finalne założenia umowy brexitowej, nawet posłowie z jej własnej partii stwierdzili, że są one nie do przyjęcia. Po wielokrotnych próbach przepchnięcia umowy przez parlament, dzisiaj finalnie została ona odrzucona i twardy Brexit stał się jedną z dwóch opcji.

Dwóch, bo Brytyjczycy zawsze mogą się z Brexitu wycofać. I dają ku temu wyraz organizując marsze poparcia dla UE, w których uczestniczą dziesiątki tysięcy ludzi. Wielka Brytania już straciła twarz. Wciąż jednak otwarte pozostaje pytanie, czy chce jeszcze straci pieniądze.

Foto: Pixabay.