Challenger Bank – to dynamicznie zdobywający klientów bank konsumencki, najczęściej operujący tylko online. Oferuje on szybką możliwość założenia darmowego lub bardzo taniego rachunku bankowego, do którego wydaje kartę płatniczą oraz umożliwia dokonywanie przelewów. Challenger banki charakteryzuje mobilny dostęp do bankowości poprzez dopracowane pod względem user experience aplikacje na smartfony.

N26 rozpycha się na europejskim rynku. Niedawno ten niemiecki fintechowy bank pozyskał 300 mln dolarów finansowania. Inny fintech – Revolut ma już 3,5 mln klientów. Po uzyskaniu licencji na Litwie zapowiedział wprowadzenie nowych produktów do swojej oferty – m.in. kredytów konsumenckich. Jest jeszcze Monese, Monzo, bunq, Atom Bank i inni. Do walki o klienta bankowego szykuje się także GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple), prawdopodobnie także Microsoft, Mastercard i Visa.

Największym zagrożeniem dla banków są firmy technologiczne

Dlatego banki robią co mogą, by stać się właśnie firmami technologicznymi specjalizującymi się w fintechu. Słyszeliśmy to wielokrotnie – w licznych artykułach, wywiadach i na konferencjach. Naszym udało się to całkiem nieźle.

Wciąż trwa oczekiwanie na wielki krok, czyli faktyczne wejście gigantów technologicznych w usługi stricte bankowe. „Okienko transferowe” będzie krótkie – to ostatnia chwila dla polskich banków, by wypłynęły ze swoim produktem na zagraniczne rynki. Jeśli zawiedzie timing, pozostaną nam już tylko orzeszki. To śmiała teza, ale wiele wskazuje na to, że tak właśnie może być.

Pod moim postem na LinkedIn wywołała się ciekawa dyskusja. Zdaniem ekspertów, wizja challengowania sektora bankowego w innych krajach UE przez polskie banki jest bardzo kusząca, ale sprawa wcale nie jest taka prosta.

Po pierwsze, były już takie próby, ale z różnych powodów nie udały się one w pełni. Po drugie, sprawa wymagałaby wyodrębnienia organizacyjnego odpowiednich podmiotów, które ze sformalizowanej kultury korporacyjnej musiałyby wejść w „tryb startupu”. To nie byłaby praca od 9-tej do 17-tej. Nawet jeśli udałoby się znaleźć „menadżera projektu”, który zmontowałby odpowiedni zespół i pozyskał środki, to otwarte pozostaje pytanie – czy miałby on na tyle dużo wolnej ręki, żeby podejmować często dosyć ryzykowne decyzje? Raczej nie.

Gdzie Fintech miałby to zrobić?

Pozyskać licencję w Polsce i na jej podstawie dokonać ekspansji na Zachód? Polski nadzór stara się wyjść do fintechów, ale póki co czas oczekiwania na dopełnienie procedur i otrzymanie odpowiednich zezwoleń wciąż jest „nierynkowy”.

Kolejna kwestia to monetyzacja modelu biznesowego. Challenger banki to kapitałochłonne projekty, które jak do tej pory, nie przynoszą żadnych zysków. Działają według zasady – najpierw masa, potem rzeźba za środki z funduszy. Takie fintechy żyją od jednej do kolejnej rundy finansowania pomiędzy, którymi ich głównym celem jest zdobywanie nowych klientów i rynków. O zyskach mówi się w perspektywie lat.

Pozostaje jeszcze sprawa finansowania. Wątpię, by w Polsce znalazła się instytucja finansowa gotowa wydać chociażby 100 mln zł na tak niepewny projekt. Nawet jeśli fintech miałby zapewnione zaplecze technologiczne i prawne. Wymagałoby to odważnej decyzji, która miałaby wieloletni negatywny wpływ na wynik finansowy banku. Regulacje, wymogi kapitałowe, otoczenie makroekonomiczne – jest wiele oczywistych i nieoczywistych barier. Dyskusja jest otwarta.

Globalnego fintechowego jednorożca w zasadzie nie da się zaprojektować od tak w Power Point i Excelu. Ostatecznie, może się zdarzyć, że najlepszy produkt przegra z czymś, co nie miało prawa się udać.

Foto: Pixabay