Artur Granicki zapewnia, że nie ma powodu do obaw, bo zarówno on, jak i pracownicy departamentu fintech, są zmotywowani by uruchomić piaskownicę. Szef departamentu Fintech w UKNF obecnie przebywa w Singapurze w celu nawiązania „mostu” pomiędzy polską,  singapurską piaskownicą regulacyjną.

Na koniec października idea piaskownicy regulacyjnej zaczęła się materializować. W zasadzie jest na finiszu, bo właśnie trwa nabór na jej operatorów. Trwa wyścig z czasem, bo inwestycje w fintech w Polsce powinny zostać uruchomione w dobrym momencie cyklu koniunkturalnego, tak by chociaż część mogła wejść na produkcję i pokazać/wytworzyć wartość zanim pojawią się bardziej widoczne symptomy recesji i inwestorzy uciekną do bezpieczniejszych przystani.

Jeśli przestrzelimy, to możemy zostać z niczym. Uruchomienie piaskownicy regulacyjnej w Polsce to taki sygnał dla zachodniego i zasobnego w kapitał świata, że warto u nas zostawić pieniądze. Czyli zatrudniać, kupować, tworzyć nowe usługi, popychać kraj do przodu. Z drugiej strony, trzeba mieć w co inwestować, a z tym wcale u nas dobrze nie jest.

Reputacja i zaufanie to najważniejsza waluta

Zatem fakt, iż dana firma będzie mogła się pochwalić uczestnictwem w „piaskownicy regulacyjnej” to także zaproszenie do finansowania. Bo jak już świat dowie się z licznych raportów, że „regulatory sandbox” jest także w Polsce, to za tym idzie drugie pytanie, „what companies do you have there?”. A potem kolejne – „how much money do you need?”.

Wydarzenia obniżające reputację urzędu, mogą mieć duży wpływ na „piaskownicę regulacyjną”, czyli środowisko, gdzie testuje się firmy, które w zasadzie powinny być nadzorowane, ale jeszcze ich na to nie stać. Reputacja nadzorcy ma tutaj kluczowe znaczenie – na wielu płaszczyznach stanowi ona główną wartość całego przedsięwzięcia związanego z testowanie fintechowego startupu.

Szkoda by była wielka, gdyby fintechy dostały rykoszetem. „Nie ratuje się róż, gdy las płonie” – to prawda, ale „strażacy” mogą uważać, by ich nie zdeptać.