Jones dołączył do Ubera zaledwie pół roku temu, a swoje odejścia argumentował tym, że nie zgadza się z wartościami wyznawanymi przez firmę. Wcześniej Kalanick stracił swojego COO, a jego obowiązki w ostatnim czasie wykonywał właśnie Jones.

O co chodzi w akcji #DeleteUber?

Firma zaczyna naprawdę cierpieć na brak specjalistów, co pokrywa się z masowym sprzeciwem amerykanów wobec korzystania z Ubera i usuwaniem aplikacji ze swoich smartfonów. Wszystko zaczęło się od protestów przeciwko Donaldowi Trumpowi w Nowym Jorku.

Mieszkańcy miasta wyrażali sprzeciw wobec polityki antyimigracyjnej nowego prezydenta, w myśl której do USA nie mają prawa wjechać obywatele Iraku, Iranu, Syrii, Libii, Jemenu, Sudanu i Somalii. Trump przedsięwziął takie kroki w celu przeciwdziałania terroryzmowi, co zresztą zapowiadał już w trakcie kampanii. Prezydent USA chciał również stworzyć rejestr muzułmanów, jednak spotkał się z ogromnym sprzeciwem firm technologicznych.

Podczas protestów na ulicach nie zabrakło celebrytów, a do manifestacji przyłączały się różne grupy zawodowe. Wśród nich byli również nowojorscy taksówkarze, którzy na godzinę zawiesili kursy na lotnisko Kennedy’ego w Nowym Jorku.

Uber zareagował na sytuację i zniósł tak zwane „dynamiczne ceny”, czyli wyższe ceny w przypadku wyższego zapotrzebowania na usługę. Internauci odebrali to jako ruch marketingowy i brak poparcia dla protestujących. Stopniowo zaczęli używać hashtagów #DeleteUber. Sytuację wykorzystał rywal Ubera, czyli Lyft – wyrażając swoje poparcie dla manifestantów i przekazując 1 mln USD na rzecz organizacji zajmującej się ochroną praw obywatelskich.

O co chodzi w akcji #DeleteUber?

Wydaje się jednak, że cała sprawa została mocno rozdmuchana. Po pierwsze informacja od Ubera pojawiła się 30 minut po rozpoczęciu strajku taksówkarzy (strajk miał trwać tylko godzinę), a sama firma zapewnia, że nie szukała zysku kosztem protestujących. Przecież zmiany wpłynęły na obniżkę cen…

Faktem jest jednak, że Kalanick i jego firma ma wielu wrogów. Taksówkarze, Lyft, różne grupy lobbujące za innymi firmami – wszyscy sprytnie wykorzystali sytuację i ukazali Ubera w jako wroga publicznego.

Kalanick nie pomógł też sobie angażując się w grupę doradczą Donalda Trumpa i nie określając jasno swoich poglądów podczas kampanii. I już naprawdę nie chodzi tutaj o jego polityczne sympatie, bo przecież ma prawo zgadzać się z nowym prezydentem USA. Chodzi tutaj o czysty marketing – widząc „antyTrumpową” nawałnicę w mediach powinien się chyba zachować nieco inaczej.

Uber to zaprzeczenie ekonomii współpracy?

Ekonomia współpracy. Ja potrzebuje, a Ty masz.

Jako aplikacja ride-sharingowa Uber powinien działać w myśl ekonomii współpracy, jednak jego ostatnie praktyki po prostu jej zaprzeczają. W Polsce coraz częściej kierowcami Ubera są obcokrajowcy – głównie ze wschodu.

Białorusini i Ukraincy jeżdżą zatrudnieni na umowie zleceniu (albo i bez niej) za kwotę 10 zł za godzinę. Samochody, którymi wożą pasażerów nie należą bezpośrednio do nich. Najczęściej są one własnością „przedsiębiorców”, którzy po prostu je wyleasingowali.

To nie tak powinna funkcjonować ekonomia współpracy… Jest to zjawisko, w którym ludzie udostępniają coś swojego, czego akurat potrzebuje inna osoba. Oczywiście za opłatą lub pomocą w innym zakresie. Na przykład jeżeli szukamy noclegu lub miejsca do pobytu na wakacje, możemy skorzystać z Airbnb, dzięki któremu znajdziemy osobę chętną do wynajęcia swojego lokalu.

W Polsce idealnym przykładem sharing economy jest JadeZabiore, które oferuje wygodne przewozy towarów. Jeżeli chcemy dostarczyć coś z Warszawy do Gdańska, to wystarczy znaleźć osobę która właśnie pokonuje tą trasę i umówić się z nią na transport. Oczywiście za drobną opłatą.

W tym miejscu warto przypomnieć o niedawnym starcie UberEats w Warszawie. Dzięki nowej usłudze od Ubera możemy zamawiać jedzenie z wielu nowych knajp. Mamy jednak mieszane uczucia co do początków działalności UberEats.

Uber wyrósł jako przykład i pionier ekonomii współpracy, jednak teraz sam zaczyna jej zaprzeczać. Z tego powodu ludzie coraz częściej odwracają się od firmy Travisa Kalanicka, a sytuacja z Nowego Jorku była chyba tylko iskrą na beczkę prochu.