Sektor FinTech potrzebuje nie tylko dobrych pomysłów i zastrzyku gotówki, ale przede wszystkim dobrego prawa. Nie jest to takie proste, bo regulacje mnożą się jak króliki. Niektóre z nich mają pozytywny wpływ na rozwój poszczególnych rozwiązań FinTech-owych, a inne niestety – używając korporacyjnego żargonu – „killują je”.

Liczba regulacji w UE może przerażać. W ostatnich latach powstały tysiące stron aktów prawnych, które w różnej formie implementowały poszczególne państwa członkowskie.

W skrócie:

  • Basel III – adekwatność kapitałowa instytucji finansowych oraz stres testy,
  • AMLD, czyli Anti-Money Laundering Directive – regulacje przeciw praniu brudnych pieniędzy,
  • SEPA – standaryzacja bezgotówkowych usług płatniczych,
  • MiFID2, czyli Markets in Financial Instruments Directive II – dyrektywa w sprawie rynków instrumentów finansowych,
  • Solvency II – harmonizacja wypłacalności instytucji ubezpieczeniowych,
  • IFRS, czyli Międzynarodowe Standardy Sprawozdawczości Finansowej – bez nich w zasadzie bieżące i skuteczne porównanie wyników finansowych spółek byłoby niemożliwe,
  • PSD II, czyli dyrektywa w sprawie usług płatniczych. Wprowadza m.in. nowe zasady weryfikacji płatności.

Kolejnym krokiem będzie e-fakturowanie w sektorze B2G, które ma być uruchomione już za dwa lata. W dużym skrócie ułatwi ono organom skarbowym kontrolę podatkową przedsiębiorstw.

Czy regulacje są złe?

System stanowienia prawa w UE kojarzy się z jednym słowem – przeregulowanie. W końcu marchewka to owoc. Z drugiej strony, w dziedzinie regulacji rynków finansowych zrobiono coś, co w zasadzie może FinTechom przynieść korzyści – utworzono jednolite standardy. Teoretycznie, np. w różnych państwach azjatyckich bądź afrykańskich, gdzie przestrzeganie standardów prawa stoi na dużo niższym poziomie, obejście wielu regulacji umożliwia niektórych agresywnych fintechom na dynamiczny rozwój. Kłopot pojawia się wtedy, gdy brak regulacji prowadzi do np. oszustw na masową skalę. W sektorze finansowym nie ma nic ważniejszego niż zaufanie. To samo dotyczy FinTechów – jeśli jedna firma raz swoimi działaniami doprowadzi do strat klientów, szybko z obiecującego start-up’a zamieni się w bankruta.

W UE, na skutek dużej liczby regulacji, takie krótkoterminowe podejście do szybkich zysków kosztem zaufania, w zasadzie jest mocno utrudnione (co wcale nie oznacza, że niemożliwe).

Warto się nad tym zastanowić. Wszystko zależy od tego jak w rzeczywistości będziemy postrzegać sektor FinTech. Używając analogii sportowej – czy jest to bieg na 100 metrów czy może maraton. Zaryzykowałbym i mimo wszystko stawiał na długodystansowców.

Niewidzialny bejsbol rynku

Liberalne, mocno wolnościowe podejście do ekonomii i rynków finansowych jest chyba bliższe fintechom – to zrozumiałe i poniekąd oczywiste. Kłopot w tym, że w pobliżu niewidzialnej ręki rynku zwykle znajduje się też niewidzialny bejsbol rynku, który ma tendencje do przeregulowania na korzyść podmiotów mających nietransparentny i skuteczny wpływ na polityków. Regulacje standaryzujące rynek tworzą równe reguły gry. Przeregulowanie zwykle wypacza je. Materia jest delikatna, tak naprawdę nigdy nie wiadomo, czy rynek znajduje się w optymalnym porządku prawnym do czasu, aż wybuchnie pierwszy kryzys (lub pęknie pierwsza bańka).

Dlatego, FinTech-y poniekąd muszą myśleć nie tylko o podboju nieznanych lądów, ale przede wszystkim o eliminacji ryzyka politycznego i prawnego.

Już 12 października odbędzie się konferencja European Fintech Forum, która będzie jednocześnie kongresem założycielskim do powstania nowej organizacji, której celem ma być właśnie dbanie o bezpieczeństwo i stabilny rozwój polskich i zagranicznych FinTech-ów.

/Ł.P