Robo.cash to platforma P2P specjalizująca się w  inwestowaniu w mikropożyczki, które udzielane są w dwóch państwach – Hiszpanii (prestamer.es) i Kazachstanie (zaimer.kz). Założycielem firmy jest Sergey Sedov, który jest wyraźnie zadowolony z wyników. Jak sam stwierdził – obecnie firma skupia się na skalowaniu biznesu m.in. poprzez integracje na rynku rosyjskim (zaymer.ru).

Dodatkowo zaznacza, że rynek P2P rozwija się dynamicznie, ale w 2018 roku kluczowe dla niego mają być głównie kwestie regulacyjne. Z informacji prasowej przesłanej przez Robo.cash wynika, że przeciętny „inwestor” zostawia na Robo.cash 2,9 tys. Euro. Połowa z nich pochodzi z Niemiec (ok. 750 osób).

Robo.cash to brand należący do tej samej grupy, co FinTerra – rosyjskiej firmy pożyczkowej działającej od 2010 roku, która w ciągu 7 lat udzieliła kredytów dla 2 mln klientów w Rosji (i innych państwach WNP).

Ciekawy przykład reklamy zachęcającej do zainwestowania pieniędzy w Robo.cash

Czym jest Robo.cash?

To nie jest do końca „klasyczna” platforma P2P lending – raczej mix firmy pożyczkowej z platformą do inwestowania w pożyczki. Z jednej strony dostarcza silnik do pożyczania, a z drugiej pozyskuje kapitał na udzielenie kredytu. Bliżej im do modelu Mintosa niż Kokosa, ale zasada bardzo podobna – strona z listą pożyczek do zainwestowania z informacjami o nich, suwaki z procentami, itp.

Na razie udzielają pożyczek w Kazachstanie i Hiszpanii (za pośrednictwem prestamer.es i zaimer.kz). Kapitał pozyskują wyłącznie od obywateli UE. Robo.cash chwali się przeciętnym „oprocentowaniem” inwestycji rzędu 12%. W Polsce taka komunikacja mogłaby być jednoznacznie zakwalifikowana jako prowadzenie działalności bankowej bez licencji.

Czytaj także: Pożyczki pozabankowe zawojują polski rynek? Raport KPMG i TWINO

W dużej mierze, dlatego wiele fintechów, które stąpają bo dosyć cienkiej linii pomiędzy podmiotem przyjmującym depozyty bez licencji, a tylko pośredniczącym w automatycznym udzieleniu pożyczki, raczej skrzydeł nad Wisłą nie rozwinie. Odrobinę inaczej ma się sprawa, gdy skupowane są pożyczki już udzielone (przez niepowiązany podmiot), ale to wciąż sytuacja wrażliwa na interpretacje. W tym kontekście stwierdzenie CEO Robo.cash, że regulacje będą miały kluczowe znaczenie, jest jak najbardziej trafne.

Zmiany w prawie, które być może usankcjonują niepewny byt tego rodzaju fintechów, chcąc nie chcąc, będą miały wpływ na model biznesowy. Dlatego lepiej by był on prawdziwie bardzo rentowny, bo jest niezwykle rzadkim zdarzeniem, by zyskowność danej branży wzrosła po wprowadzeniu przepisów ją regulujących.

Czy rynek P2P lending ma przyszłość w Polsce?

W kwestii rosnącego rynku P2P lending (wg fantastycznych prognoz jego wartość w 2020 roku przekroczy 1 bln dolarów na świecie), w Polsce jest on raczej już na wymarciu. Niedawnym zdecydowanym ruchem potwierdziły to Blue Media zmieniając profil działalności Kokos.pl, który to ma być jedynie dostępny dla profesjonalnych instytucji pożyczkowych.

Stało się tak z dwóch powodów*- po pierwsze przepisy w Polsce odnośnie do kredytu konsumenckiego są na tyle szczelne i jasne, że prowadzenie działalności w tej formie wywołuje jedynie ryzyka prawne. Po drugie – Polacy mając do wyboru bank lub profesjonalnie działającą firmę pożyczkową – raczej nie będą czekać, niekiedy dłuższej chwili, na pozyskanie pożyczki w „social lending platforms”.

Z kolei te osoby, które chcą czekać zwykle mają żałośnie niski scoring. Jest to zgodne z tezą, że tam gdzie jest dobrze rozwinięty fintechowy rynek consumer credit, tam nie ma wielkiego pola do rozwoju modeli będących pół środkami. A takimi – w mojej opinii – są platformy p2p. Innymi słowy, za mała nisza nad Wisłą. Przynajmniej na razie.

*Powodów oczywiście jest więcej, ale tekst miał być krótki. Zachęcam do komentowania.