„Śmierdząca fajkami taksówka, która łaskawie przewiezie klienta racząc go opowieściami o Legii – z punktu A do punktu B, czyli jakieś 3 km za jedyne 30 zł. Pseudo cwaniaki z licencją, którzy robią w konia turystów na dłuższe przejazdy niż wynikałoby to z GPS’a. Podkręcanie taryfy w godzinach wieczornych. Jazda na złamanie karku, notoryczne przejeżdżanie na czerwonym, wciskanie się pomiędzy samochody i trąbienie na wszystkich dookoła. Sprzedaż wyjeżdżonych taksówek z cofniętym licznikiem jako „nówki sztuki tylko do kościoła”. Jazda ciężkim dieslem oczywiście z wyciętym filtrem cząstek stałych. Oj, lista grzechów taksówkarzy jest długa. Na koniec można dodać te argumenty o bezpieczeństwie i badaniach psychologicznych. Śmiechu warte”.

Można prowadzić taką retorykę? Jasne, że tak. Uber i Taxify jadą po bandzie na wielu płaszczyznach, ale z jakiegoś dziwnego powodu klienci wybierają ich usługi coraz częściej, więc warto się zastanowić nad tym, co zrobić aby pewne rzeczy naprostować, a jednocześnie nie zaszkodzić klientom. Interes taksówkarzy jest tutaj ważny, ale tylko na zasadzie dbałości o przestrzeganie zasad uczciwej konkurencji w sensie podatkowym. Licencje taxi drivera i inne dyrdymały w dobie powszechnej oceny w sieci i map Google, są zwyczajnie zbędne.

Blokowanie Warszawy

Drugi strajk w Warszawie rozpoczął się o godzinie 12:00 i trwał dwie godziny. Jego celem było dostarczenie petycji minister przedsiębiorczości i technologii – Jadwidze Emilewicz, która według organizatorów protestu chroni „nielegalnych przewoźników”. Akurat dzisiaj Pani Minister była na Impact w Łodzi, więc cały ten powolny przejazd ze strony taksówkarzy był bezsensowną uciążliwością. Pani Minister mówiła akurat o potrzebie wdrażania innowacji. Bez złośliwości, ale to nawet zabawna i zarazem smutna ironia losu.

Osobiście znam przedsiębiorcę, który zapowiedział, że specjalnie obserwuje koguty taksówek, które biorą udział w proteście, by zapamiętać nazwy korporacji, z którymi nie podpisze umowy.

Taksówkarze już od kilku lat prowadzą kampanię przeciwko firmom zajmującym się przewozem osób, twierdząc, że przewoźnicy podbierają im klientów stosując nielegalne praktyki (lepsza aplikacja, niższe ceny, bo nie płacą ZUS-u, a jeśli płacą, to jest ich za dużo, są obcokrajowcami albo jakikolwiek inny argument, który akurat wymyśli taxi driver).

Związek zawodowy taksówkarzy chce poprzez strajk wymusić zaprzestania wspierania (ograniczenia, zakazania) nowoczesnych rozwiązań oferowanych przez Ubera czy Taxify. Lekcje nie zostały odrobione.

Lobby taksówkarskie

Wydaje się, że teraz mają na to szanse, ponieważ niedawno do Komisji Prawniczej Rady Ministrów trafił projekt Ministerstwa Infrastruktury, który działa na korzyść taksówkarzy. Więcej pisaliśmy tutaj. Interesujące jest to, że propozycja zmian od resortu wpłynęła dokładnie w momencie rozpoczęcia pierwszego strajku w połowie października br.

Według projektu przewoźnicy będą musieli m.in. posiadać licencję, a firmy zostaną objęte nakazem prowadzenia rejestru wszystkich pojazdów. Widać, że nacisk nie przyniósł jednak  zamierzonych efektów, skoro dzisiaj mieliśmy powtórkę, a kierowcy zapowiadają, że wkrótce znów zablokują całą stolicę.

Licencja kością niezgody

Taksówkarze żądają, aby kierowcy zajmujący się przewozem osób zostali objęci licencją na wykonywanie krajowego transportu drogowego, tak samo jak korporacje taksówkarskie. Zarzucają swojej konkurencji m.in. brak płacenia podatków, odprowadzania składek oraz regularnych przeglądów technicznych pojazdów.

Przypomnijmy, że przewoźnicy oraz twórcy aplikacji do zamawiania taksówek np. mytaxi przygotowali propozycje, które mają złagodzić przepisy ustawy dla wszystkich. Mytaxi twierdzi, że licencja to nieuzasadnione biurokratyczne obciążenie i dodatkowe koszty. Jest też przeciwna corocznemu badaniu technicznemu samochodu, obawiając się dodatkowych kosztów oraz kar nałożonych przez organy kontrolne. Więcej pisaliśmy o tym tutaj.

Tymczasem taksówkarze są uparci i nie chcą złagodzenia swoich postulatów. A to wynika po części z tego, że wiele z obowiązków taxi driverów to są martwe i niemożliwe do wyegzekwowania przepisy w sensie statystycznym. Każdy taksówkarz to osobna firma, więc w razie kontroli przez odpowiednie organy, co zdarza się ultra rzadko i chyba tylko na podstawie donosu lub potwornego pecha, to obrywa taksówkarz Jan Kowalski, a nie Jan Kowalski z korporacji XYZ.

W przypadku dużych firm typu Uber i Taxify, które też utrzymują, że są tylko platformami umożliwiającymi parowanie zawodowych przewoźników z klientami, to kontrola zawsze wiązałaby się ze statystycznym przypisaniem nieprawidłowości do tychże firm. W ostatecznym rozrachunku okazywałoby się, że Uber i Taxify mają przeciętnie więcej uchybień na koncie niż korporacja XYZ. Takich drobnych niuansów jest więcej. Nie zmienia to faktu, że sprawa robi się już męcząca, dlatego byłoby miło, gdyby ustawodawca w końcu zakończył tę kartonową prowizorkę i zdecydował w jakim idziemy kierunku. Przy odrobinie dobrej woli 80% problemów udaje się rozwiązać w miarę szybko. Na początek wystarczy.

/ŁP, PK