Analitycy od dawna przewidywali, że to właśnie Apple stanie się najbardziej wartościową spółką świata, która jako pierwsza osiągnie 1 bilion dolarów kapitalizacji. Tak, to dwa razy więcej niż wynosi PKB Polski i 100 razy więcej niż Orlen.

Po prezentacji wyników akcje firmy Tima Cooka wzrosły o ponad 9% i zbliżyły się do biliona dolarów. Analitycy obstawiali godziny, kiedy wycena przekroczy magiczny i historyczny pułap. Twitter oszalał, poziomy wsparcia i automaty inwestycyjne także. Rynek tego chciał, być może wbrew rozsądkowi, Fibonacciemu i fundamentom, ale tak właśnie bywa w systemie dziesiętnym, że gdy na horyzoncie pojawia się cel w postaci okrągłej liczby, to zostaje on osiągnięty. Czysta magia rynków.

Po lewej okładka Forbes z 2007 roku. Wówczas u szczytu była Nokia, która dzisiaj w zasadzie szoruje po dnie. Po prawej okładka magazynu BusinessWeek z 1996 roku, czyli okresu gdy Apple był na skraju bankructwa.

Skoro przyjmujemy, że Apple jest fintechem (biorąc pod uwagę Apple Pay nie da się temu zaprzeczyć) i przekroczył wycenę 1 biliona dolarów, to czas znaleźć lepsze określenie niż „jednorożec” – mianem tym określa się firmy „startupy” lub „młode fintechy”, których wycena przekracza 1 mld dolarów. Może Gryf… albo Feniks. Ten ostatni pasuje biorąc pod uwagę historię spółki, bo…

W 1997 roku Apple był na skraju bankructwa

Dla przypomnienia Apple w 1997 roku był na skraju bankructwa – wycena akcji znajdowała się poniżej 1 dolara. Potem zarząd znów przejął Steve Jobs, ale nie będziemy przybliżać jego historii opowiedzianej na kartach wielu książek i przynajmniej kilku lepszych lub gorszych filmach (jeden z Michaelem Fassbenderem, a drugi z Ashtonem Kutcherem w roli Jobsa). Legendarny już założyciel tego smartfonowego, komputerowego i w zasadzie fintechowego giganta zmarł 5 października 2011 roku. Wówczas akcje Apple wyceniano na nieco 60 dolarów, a na rynku debiutował uroczy telefon iPhone 4s („For Steve”, gra słów). Obecnie za pojedynczą akcję firmy zapłacić trzeba 207 dolarów, a cały świat czeka na kolejną premierę iPhone „XI”, który zostanie zaprezentowany światu już we wrześniu tego roku. Rynek nie ma wątpliwości, że po premierze kurs akcji znów wzrośnie.

Apple notowany jest na NASDAQ w Nowym Jorku, czyli tam gdzie Google (Alphabet) (warta ok. 845 mld dolarów) i notujący ostatnio spore spadki Facebook (ok. 505 mld dolarów). Może warto skorzystać z jakiejś fintechowej platformy inwestycyjnej (eToro, deGiro?) i zakupić akcje Apple – myślę, że liczne grono entuzjastów rynków kapitałowych, niekoniecznie polskich, pomyślało dokładnie to samo.

iPhone nie zachwyca jak kiedyś. Chyba, że mowa o Apple Pay

Jednakże, w mojej opinii iPhone już tak nie zachwyca jak kiedyś. Ekrany są większe, jaśniejsze, baterie trochę wytrzymalsze, aparaty mają kilka megapikseli więcej. W zasadzie po wprowadzeniu Touch ID i Face ID nie pojawiło się nic, co można by nazwać technologią game changer. W mojej opinii Apple ma chiński (Huaweii, Xiaomi) i koreański (Samsung) nóż na gardle  i chociaż zawsze będzie miał swoich wiernych fanów koczujących w kolejkach w oczekiwaniu na nowy model smartfona, to firma powoli powinna zastanowić się nad tym, co robić by nie spaść poniżej biliona.

Czy moda na to, by co 12-16 miesięcy kupować nowy smartfon minie? „Cywilizacja to ciągłe gromadzenie niepotrzebnych rzeczy niezbędnych” – pisał Mark Twain. Myślę, że odpowiedzią na to jest Apple Pay. By jednak produkt ten się upowszechnił musi się zwiększyć penetracja rynku, a to oznacza, że prócz flagowego smartfona za 5 tys. zł, Apple będzie też wypuszczać tańsze modele pokroju iPhone SE. To bardzo dobry smartfon, ale w kolejnej wersji musi mieć większy ekran.

Cóż, pozostaje nam tylko zazdrościć.