Czasem się udaje, czasem nie. W sektorze fintech, a szczególnie w jego startupowym obszarze, zakończenie działalności jest czymś normalnym. Galperin stracił licencję, bo nie spełniał ustalonych wymogów kapitałowych i operacyjnych, a nie mógł ich spełnić, bo nie prowadził działalności. Nie miał też klientów, gdyż firma zakończyła działalność w zasadzie zanim ją zaczęła. Jednakże na uwagę zasługuje fakt, że zespołowi Galperin udało się taką licencję na Litwie pozyskać „zanim to było modne”.

Czerwona kartka od sędziego z Litwy

Galperin nie prowadził działalności, nie ma też działającego organu zarządzającego (zarząd zrezygnował, radna nadzorcza również jest nieaktywna). Firma nie korzystała z licencji dłużej niż 12 miesięcy, nigdy nie rozpoczęła wydawania pieniądza elektronicznego i nie świadczyła usług płatniczych, na które zezwalała uzyskana licencja. Przez jakiś czas spółka była na rynku, ale tylko jako podmiot, który można przejąć z licencją jako jej głównym aktywem. Firma planowała uruchomienie działalności na kilku rynkach w Europie w oparciu o licencję instytucji płatniczej, ale główny inwestor wycofał się z dalszego finansowania.

Bank Litwy napisał w oświadczeniu, że stosuje politykę zerowej tolerancji, w szczególności wobec uczestników rynku finansowego, którzy nie prowadzą rzeczywistej działalności. To dobrze, że Bank Litwy zareagował i odebrał licencję firmie, która nie prowadziła działalności i ogólnie znalazła się w organizacyjnej rozsypce.

Zabawne jednak jest to, że Bank Litwy zareagował z dobrym półrocznym opóźnieniem… Publikacja Banku Litwy brzmi groźnie, ozdobiona jest także „czerwoną kartką” jako symbol ostrzeżenia. Litewski regulator korzysta z okazji, by pokazać na arenie międzynarodowej, że potrafi być srogi. Czytelne, ale niepoważne.

Bank Litwy cofnął już dwie licencje z powodu braku rozpoczęcia działalności. Zwykle brak działania to wynik… braku finansowania, a z drugiej strony licencje wydaje się po spełnieniu wymogów kapitałowych. Nie trudno dostrzec absurd tej sytuacji.

Foto: Wiki