Sprawa jest poważna i już parę razy poruszaliśmy ten temat. W krajach takich jak Szwecja czy Wielka Brytania doszło do eksplozji popularności bezgotówkowych form płatności. Na fali ogromnego entuzjazmu wiele sklepów, restauracji i innych punktów usługowych zaprzestało przyjmowania gotówki. Głównym powodem była nie tylko wygoda, ale przede wszystkim fakt, że pieniądz ma swoją cenę – trzeba go liczyć, przechowywać, zapewniać resztę do wydania, przewozić do banku, uważać na fałszerstwa, itd.

W Wielkiej Brytanii zrobiło się na tyle groźnie, że przedsięwzięto odpowiednie kroki, by zwiększyć dostęp do gotówki w miejscach najbardziej zagrożonych wykluczeniem.

Oczywiście nie jest rozwiązaniem wprowadzanie zakazu tworzenia „cashless stores” – nie tędy droga. Bardziej chodzi o zwiększenie nacisku i egzekwowania polityki społecznej odpowiedzialność zarówno regulatora, jak i biznesu. Bo czemu np. państwo miałoby nie dotować sieci bankomatów w regionach, gdzie są one najbardziej potrzebne? Ewentualnie stosować różnego rodzaju ulgi – niekoniecznie muszą być one proste, ważne by były skuteczne. Nie mieści się nam to w głowie, ale być może jest to ogółem tańsze rozwiązanie niż tworzenie zakazów i nakazów dla wszystkich.

Wysoka reputacja państwa sprzyja cashless economy

W państwach o wysokiej reputacji, dużym poziomie zaufania do sektora bankowego i z niewielkim obszarem szarej strefy, nikt rozsądny nie negował faktu, że papierowy pieniądz to rzecz, z której można zrezygnować. W Polsce, gdzie reputacja państwa jest na… średnim poziomie, opór społeczny jest większy i ludzie nie tak chętnie rezygnują z gotówki, którą w każdej chwili – gdy tylko będzie taka konieczność – mogą upłynnić lub wymienić na twardą walutę. Wiele z tych przekonań jest wciąż żywych i naprawdę nie ma znaczenia fakt, że mają one błędne podstawy.

W Wielkiej Brytanii i Szwecji spadał popyt na gotówkę. Skoro tak, to banki zmniejszały sieć bankomatów, podnosiły ceny za obsługę gotówkową, likwidowały oddziały. I niestety, w trakcie tej ultraszybkiej rewolucji bezgotówkowej, system niejako zapomniał o ludziach starszych, niepełnosprawnych, nieporadnych technologicznie i wielu innych, dla których gotówka jest i będzie podstawowym sposobem dokonywania płatności.

Emeryt mógł na tydzień wyjechać na urlop zdrowotny, by po powrocie do domu zorientować się, że bankomat, który stał w danym miejscu od lat – właśnie został zlikwidowany, a w lokalnym supermarkecie na skutek decyzji zarządu korporacji zrezygnowano z przyjmowania płatności gotówką (bo w Excelu wychodziło, że zaoszczędzą na tym miliony funtów lub koron). Można powiedzieć, że to wiatr zmian i trzeba się przystosować – nabyć kartę, założyć bankowość elektroniczną, kupić smartfona, nauczyć się jego obsługi. Łatwo powiedzieć, gdy ma się 32 lata, ale gdy na karku stuka 75 wiosen to sprawy się komplikują. Dodatkowo potęguje je nieufność, często uzasadniona.

Trudno, nie zlikwidowano wszystkich bankomatów – można pojechać do innego. Jak wiele tworzy to problemów logistycznych wie chyba każdy, kto ma osoby starsze w rodzinie. A co dopiero mają powiedzieć osoby samotne – liczyć na podwózkę od sąsiadów, prosić o wyciągnięcie środków z bankomatu, czy może studiować siatki połączeń w komunikacji miejskiej by dojechać do bankomatu lub oddziału banku. Medykamentów na receptę nie można kupić przez Internet. I tak właśnie, pomimo tego, że nikt nie miał złych intencji, powstał poważny problem wykluczenia gotówkowego.

To nie tylko problem starszych ludzi…

Obrót bezgotówkowy jest świetny – nikt nie ma co do tego wątpliwości. Jednak jeśli sklepy nie będą miały obowiązku przyjmowania gotówki, to zakupów nie zrobi także dziecko lub nastolatek, który nie ma konta w banku.

Problem będą mieli także ludzie wykluczeni finansowo, które nie mają konta w banku lub nie mogą takiego rachunku założyć, ewentualnie nie mogą nim swobodnie dysponować. I nie chodzi tu tylko o alimenciarzy, którzy dwoją się i troją byle nie trzymać żadnych pieniędzy na rachunku, który może być zajęty przez komornika, ale także ludzie, którzy wpadli w tarapaty finansowe nie ze swojej winy (np. samotna matka, która nie otrzymuje alimentów), niektórzy obcokrajowcy, w tym imigranci bez prawa pobytu, ludzie dorabiający niskie kwoty w charakterze złotych rączek, osoby ubezwłasnowolnione, osoby bez dachu nad głową, itp.

Czy grozi nam to samo co Wielkiej Brytanii?

Myślę, że nie. Po pierwsze opór materii w kwestii rozwoju cashless economy jest u nas znacznie większy niż w innych państwach. Obecnie obrót bezgotówkowy obejmuje zaledwie ok. 50% transakcji ogółem. Przyczyn można się doszukiwać w wielu obszarach. Kultura i brak zaufania do systemu władzy to tylko jeden z wątków. Ważniejszym jest czysty pragmatyzm – wielu przedsiębiorców jeszcze długo będzie preferować gotówkę, bo dzięki temu może na bieżąco regulować zobowiązania ze swoimi dostawcami. Przykładowo z kasy zarobionej do 10-tej rano opłaca dostawcę pomidorów, który przyjeżdża przed południem, itd. Z tym jeszcze długo nie da się wygrać, chociaż poważni gracze na rynku płatności bezgotówkowych powoli szykują się do realizacji projektów, których celem jest właśnie uzbrojenie w terminale całego łańcucha dostaw.

Opór władzy przed zdecydowanymi krokami np. nakazem posiadania terminala płatniczego przez przedsiębiorców. Nie ma takiego nakazu i jeszcze długo nie będzie. W ramach procedowanej ustawy w związku z rozwojem płatności bezgotówkowych, stanęło na kompromisie, że przedsiębiorca musi zapewnić konsumentom możliwość dokonania płatności za pomocą co najmniej polecenia przelewu, ale jednocześnie na drodze rozporządzenia powstanie katalog przedsiębiorców zwolnionych z tego obowiązku. Kompromis uwzględnia fakt, że mamy już obecnie możliwość realizacji za pomocą kanałów mobilnych tzw. przelewów natychmiastowych. W uzasadnieniu czytamy także, że istnieje ryzyko, że towar opłacony przelewem nie zostanie wydany np. do czasu zaksięgowania płatności na rachunku akceptanta, ale wydaje się, że problem będzie marginalny.

Jednocześnie, i to należy podkreślić, na problem wykluczenia gotówkowego w toku konsultacji publicznych, uwagę zwracał Narodowy Bank Polski, który zgłaszał postulat zmiany w ustawie o usługach płatniczych polegającej na wprowadzeniu braku możliwości odmowy przyjęcia gotówki (znaków pieniężnych emitowanych przez NBP). Nie czynił tego z powodu swojego konserwatywnego nastawienia i dbałości o numizmatykę, ale właśnie – co czytamy w uwagach do projektu (UD 329) – z powodu obaw o wykluczenie strukturalne niektórych osób. Słowem, NBP hamuje entuzjazm piewców cashless economy i ma przy tym całkiem sporo racji. Czy to dobrze? Ktoś musi to robić. W pewnym sensie daje nam to gwarancję, że scenariusz brytyjski nie zmaterializuje się w Polsce – a proces digitalizacji ekonomii będzie miał ewolucyjny, a nie rewolucyjny charakter. Cytując klasyka – kontrola podstawą zaufania.