Islandzki system ochrony depozytów nie wytrzymał – i nie ma się czemu dziwić. Małe państwo z populacją liczącą lekko ponad 300 tys. ludzi znalazło się w pozycji gwaranta oszczędności osób z całej Europy – nie tylko Brytyjczyków, ale także Holendrów (którzy chętnie korzystali z usług Icesave). Widzicie pewną analogię? Na pewno widzą ją Brytyjczycy. Tamtejszy Guardian ostrzega, że Litwa prowadzi bardzo ryzykowną grę, która może skończyć się podobnie jak działania Islandczyków. Za ewentualne niepowodzenie zapłacą obywatele litewscy.

Druga Islandia na Litwie? Brytyjczycy alarmują

Przypomnijmy, że bank centralny Litwy bardzo odważnie wydaje licencje – nie tylko instytucji pieniądza elektronicznego, ale także te bankowe. Tym samym na Litwie swoją działalność rozpoczyna coraz więcej fintechów, korzystając z pobłażliwości nadzoru. W zamierzeniu chodzi o zbudowanie pozycji Wilna, jako jednego z głównych centrów fintechowych w Europie. Ma to być o tyle łatwiejsze, że za dwa miesiące Unię Europejską opuści właśnie Wielka Brytania, co zapewne podkopie pozycję Londynu na fintechowej mapie Starego Kontynentu. Co więcej we wrześniu 2019 troku w życie wchodzi dyrektywa PSD2 – otwierająca bankowe bazy danych dla podmiotów trzecich.

Licencje na Litwie otrzymały już takie firmy jak Revolut (licencja bankowa), Google, Kontomatik, European Payments i European Merchant (licencja bankowa). W sumie litewskie portfolio licencjonowanych fintechów liczy już ponad 100 podmiotów. Ich główne obszary działalności to usługi płatnicze, pieniądz elektroniczny, P2P lending i crowdfunding. Więcej o działalności litewskiego nadzoru pisaliśmy tutaj.

Guardian zwraca uwagę, że tym razem sytuacja jest nieco inna niż 10 lat temu. Banki muszą posiadać większy kapitał, regulacje i nadzór działają sprawniej, a Unia Europejska ustanowiła minimalny limit ochrony depozytów dla państw członkowskich na poziomie 100 tys. euro (90 tys. funtów) w ramach European Deposit Insurance Scheme (EDIS).

Litwa prowadzi niebezpieczną grę

Niemniej Brytyjczycy obawiają się działalności litewskiego banku centralnego. Może dlatego, że boją się konkurencji? Możliwe, ale wydaje się, że obawy nie wynikają z wyspiarskich fanaberii. Litwa to kraj z populacją liczącą 2,8 mln ludzi, gdzie średnia pensja to zaledwie 1/3 pensji przeciętnego obywatela UK. Bank Litwy odważnie promuje innowacje, a na swojej stronie pisze, że gwarantuje „łatwą autoryzację”, „chęć współpracy”, a nawet „brak sankcji regulacyjnych przez pierwszy rok działalności”. To dosyć osobliwe biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z nadzorcą rynku, a nie z komercyjnym podmiotem.

Sprawa jest o tyle niepokojąca, że po tym jak fintech otrzyma licencję na Litwie, może rozpocząć świadczenie usług w pozostałych krajach Unii Europejskiej – po uprzednim „paszportowaniu” zezwolenia. Co więcej nowy limit ochrony depozytów, o którym wspomnieliśmy jeszcze nie obowiązuje. Nad EDIS wciąż dyskutują ministrowie finansów państw członkowskich. Dopóki regulacje nie zostaną uchwalone każdy kto trzyma pieniądze w banku musi liczyć na ochronę w ramach lokalnego prawa państwa członkowskiego, które wydało licencję bankowi lub fintechowi.

Tym samym depozyty złożone na przykład przez klientów Revoluta będą podlegały ochronie według litewskiego prawa. Na razie nie ma mechanizmu, który pozwoliłby Unii Europejskiej zainterweniować w takiej sytuacji. Oczywiście nie uważamy, że Revolut będzie miał problemy finansowe. Firma ma ponad 3 mln klientów i jest jednym z najszybciej rozwijających się fintechów na świecie.

Niemniej łagodne regulacje, a nawet ich brak przez pierwszy rok działalności może przyciągnąć nieuczciwe spółki. Unia Europejska niezbyt rozsądnie stworzyła wspólny rynek finansowy, nie wdrażając jednolitych mechanizmów ochrony klientów. Bank centralny Litwy musi uważać, abyśmy w Wilnie nie mieli drugiej Islandii.