Fintech nad Wisłą ma się całkiem nieźle. Jest kilka podmiotów, które rozwijają się bardzo dynamicznie, szczególnie te oparte o współpracę z bankami lub providerów płatności. Bardzo dobrze radzą sobie u nas kantory internetowe, ale konkurencja ze strony takich podmiotów jak Revolut może je kosztować udziałami w rynku. Dobrą pozycję mają też podmioty sektora digital lending działające w Polsce od dobrych kilku lat.

Idzie nieźle, ale potrzeba skali

Nowościami, które mają szansę zawojować rynek są firmy specjalizujące się w faktoringu online i leasingu online rozumianego jako jedną z metod płatności. Duża w tym zasługa rozwiniętego e-commerce. Sektor fintech rośnie m.in. za sprawą postępu technologicznego zwiększającego dostęp i zapotrzebowanie na usługi mobilne oraz bezgotówkowy obrót pieniężny. Najlepsze tak naprawdę jeszcze przed nami, bo nie obudził się jeszcze rynek kapitałowy i telekomunikacyjny – nie wykorzystują one nawet ułamka tkwiącego w nich fintechowego potencjału.

W przypadku ubezpieczycieli to można być spokojnym – sprawy toczą się swoim biegiem – dostęp do różnego rodzaju ubezpieczeń z pozycji smartfona to coraz powszechniejszy standard. W rozwiązaniach b2b też czeka nas upowszechnienie całej gamy usług, co zapewne będzie się działo przy okazji walki o uszczelnienie systemu podatkowego.

Po stronie regulacyjnej praca została wykonana, diagnozy zostały postawione – realizacja zaleceń utrzyma nas na ścieżce wzrostu. Niemniej, warto czasem „myśleć naprzód” i wyprzedzać oczekiwania rynku i konsumentów, którzy zawsze mają ostatnie słowo. To co nam ciąży to niestety niski poziom edukacji finansowej (to już nawet nie jest śmieszne), a teraz także edukacji fintechowej – myślę, że cykl programów u publicznego nadawcy mógłby prezentować nie tylko dawne sukcesy oręża polskiego i obecną siłę przemysłu ciężkiego, ale także objaśniać finansowe innowacje technologiczne. Warto dodać to też do programu nauczania, bo bez tego dyskusja o niskim poziomie wiedzy finansowej nigdy się nie skończy. Umiejętne zagospodarowanie tej nieufnej części konsumentów mogłoby pozytywnie wpłynąć na wzrost jakości ich życia.

Bez kasy nie ma fintechów

To czego wciąż nam brakuje to inwestycji realnych środków pieniężnych. Spora grupa bardzo dobrych fintechów z doskonałymi rozwiązaniami nie może u nas znaleźć żadnego finansowania i walczy o utrzymanie na granicy rentowności ze względu na niską skalę działania (tej nie mogą zwiększyć, bo np. nie mają pieniędzy na reklamę).

Bez finansowego boosta nie ma szansy na rozwój. Można powiedzieć, że najlepsi nie mają się czym martwić, bo znajdą inwestora lub poradzą sobie bez niego, gdyż mają super skalowalny model biznesowy. Jest to prawda, ale zwykle szybko tracą one wtedy polski charakter i przenoszą się za kapitałem albo na lewy brzeg Odry albo za ocean (lub tam, gdzie pozyskanie kapitału jest po prostu tańsze). Po co walczyć o 100 tys. zł dotacji z setkami trudnych warunków skoro w Berlinie można dostać milion euro, nie za połowę udziałów, ale tylko za 20%?

W Polsce za grosze oddajemy wyrafinowane innowacje, podczas gdy np. w USA kiepski kod wyceniany jest na setki milionów dolarów. Nie będziemy mieć poważnych sukcesów bez realnego wsparcia inwestycyjnego i być może podatkowego. Herbata jeszcze nigdy nie zrobiła się słodsza od samego mieszania.