Na samych fermach oraz w przedsiębiorstwach ściśle kooperujących z hodowcami pracę znajduje ok. 50 tys. osób. Niemal całość polskiej produkcji trafia na rynki zagraniczne. Nasi hodowcy rokrocznie poszerzają grupę swoich partnerów biznesowych. Bronią się wyśmienitą jakością dostarczanych produktów oraz nowoczesną technologią hodowli. Nasze futra trafiają do najlepszych domów mody w Danii, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych oraz Chinach. Jeszcze kilka lat temu w opinii prestiżowych zakładów odzieżowych bezkonkurencyjna pozostawała produkcja włoska. Dziś to my wiedziemy prym w świecie mody.

Warto zatem zastanowić się nad rozwojem kolejnego ogniwa tej branży, jakim jest pośredniczenie w sprzedaży futer.

Najbardziej renomowane domy aukcyjne, które specjalizują się w futrach znajdują się w Toronto, Nowym Jorku oraz w Kopenhadze. Stolica Danii może poszczycić się największą tego typu placówką na świecie, która ulokowana jest w siedzibie Duńskiego Stowarzyszenia Hodowców Zwierząt Futerkowych. To w tym niewielkim kraju odnotowuje się jedną piątą światowej produkcji futer i to tu aukcje przynoszą rekordowe zyski. Ich skala sięga 2,8 miliarda dolarów rocznie.

Polska produkcja od lat trafia na zagraniczne aukcje. Ugruntowane relacje z polskimi hodowcami ma m.in. Dom Aukcyjny NAFA (North American Fur Auctions), czyli drugi największy na świecie ośrodek aukcyjny, którego tradycja sięga jeszcze XVII wieku. Klienci poszukują i świadomie wybierają „polską markę”, ceniąc ją za najwyższą jakość i konkurencyjną cenę (często nawet 20 proc. niższą od oferowanej przez Duńczyków).

Inicjatywa stworzenia polskiego domu aukcyjnego spotkałaby się zarówno z zainteresowaniem i przychylnością klientów, jak i różnorako wyrażanym sprzeciwem podmiotów, którzy roszczą sobie prawo do monopolu (a raczej oligopolu) na aukcje. Z pewnością gra jest warta świeczki. Realizacja takiego przedsięwzięcia podniosłaby prestiż „polskiej marki” i przełożyłaby się na większe dochody wszystkich przedsiębiorców, którzy w Polsce tworzą tę gałąź gospodarki.

Autorem artykułu jest dr Marian Szołucha.