Rząd tydzień temu przyjął projekt ustawy antylichwiarskiej, która zakłada m.in. objęcie instytucji pożyczkowych nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego oraz obniżenie limitu kosztów pozaodsetkowych o ok. 20%. Już wówczas zaproponowany limit uznawany był za mocną obniżkę, która nie pozostanie bez wpływu na rynek pożyczkowy, prawdopodobnie prowadząc do zniknięcia z rynku najmniej rentownych firm pożyczkowych oferujących pożyczki udzielane na podstawie ustawy o kredycie konsumenckim.
Niespełna tydzień później, na wniosek resortu sprawiedliwości, rząd dokonał reasumpcji projektu w zakresie właśnie dalszego obniżenia limitu z 20+25 do 10+10.
Prawie 100 zgłoszonych opinii do projektu, w większości krytycznych, i w zasadzie wracamy do punktu wyjścia, czyli projektu, który nie reguluje tylko „killuje”. Czy tak ma wyglądać pewność regulacyjna w praktyce? W uzasadnieniu decyzji napisano, że chodzi o zwiększenie poziomu ochrony konsumentów. Ale czy na pewno?
Śmierć instytucji pożyczkowych
Zaproponowane wartości dla limitu kosztów pozaodsetkowych po raz pierwszy pojawiły się w pierwszej wersji projektu ustawy w grudniu 2016 roku. Wówczas w toku konsultacji publicznych zostały one skrytykowane zarówno przez organizacje branżowe, ale także instytucje publiczne odpowiedzialne za nadzór i kontrolę rynku finansowego. Wniosek był jeden – zaproponowane wartości uniemożliwią prowadzenie działalności pożyczkowej przez legalnie działające na rynku podmioty, a to oznacza, że znikną z rynku (od 2016 roku nie zmieniło się wiele w tym temacie – jedynie wzrosły koszty działania firm pożyczkowych, co jest naturalne m.in. ze względu na rosnące w gospodarce wynagrodzenia).
Klienci nie będą mieli zapewnionej większej ochrony, bo nie będzie miał kto im udzielić legalnego kredytu, a to oznacza, że pójdą do lombardów albo szarej strefy. Na stronach Rządowego Centrum Legislacji znajdziemy liczne raporty ekonomiczne, które potwierdzają tę tezę. Podobne obawy wyrażały też instytucje publiczne np. NBP, KNF, Sąd Najwyższy czy Rzecznik Finansowy.
Nie będzie co nadzorować
W kolejnej wersji projektu zaproponowano również obniżenie limitu, ale nie o 70% w stosunku do obecnego, ale o ok. 20%. To również spotkało się z krytyką, ale wydawało się, że są to wartości, które chociaż doprowadzą do poważnych zmian na rynku pożyczkowym, to jednak zapewnią możliwość funkcjonowania najbardziej efektywnej części branży.
Dodatkowo ustawa wprowadzała nadzór na instytucjami pożyczkowymi, który miałby być prowadzony przez Komisję Nadzoru Finansowego. Zgodnie z nim instytucje pożyczkowe miały raportować do KNF-u m.in. o rentowności, liczbie klientów, kwotach udzielonych kredytów oraz źródłach finansowania. Ponadto KNF miałby mieć kompetencje do tego, by nakładać na instytucje pożyczkowe kary do 15 mln zł, odwoływać osoby zarządzające, a także wydawać zalecenia. To duża zmiana, ale wydawała się rozsądna i w wielu aspektach potrzebna.
Jednakże przy tak drastycznym ograniczeniu limitu kosztów pozaodsetkowych, które na ostatniej prostej zaproponował resort sprawiedliwości, KNF prawdopodobnie nie będzie miał czego nadzorować, bo na rynku nie ma instytucji pożyczkowych, które mogłyby zmieścić się w zaproponowanym limicie i zachować rentowność.
Powodów jest wiele, m.in. wysoki koszt kapitału. To są obiektywne czynniki ekonomiczne – jeśli biznes będzie przynosić straty, to nie będzie kontynuowany. Jednocześnie oznacza to, że klienci, którzy korzystają z usług instytucji pożyczkowych, stracą dostęp do tego źródła finansowania. Można napisać, że mogą pójść do banku – otóż nie, bo mając niższy scoring bank odmówi im kredytu.
Nie dlatego, że nie chce udzielić im pożyczki, ale ze względu na dopuszczalne ryzyka w portfelu. Innymi słowy bezpieczeństwo klientów na rynku kredytowym sprowadzi się do tego, że kredytu nie otrzymają. To z kolei może mieć negatywny wpływ na konsumpcję bieżącą.
Bardzo prawdopodobne, że doprowadzi to również do rozwoju szarej strefy lub quasi legalnych rozwiązań. W wielu przypadkach opierają się one np. o weksle. Prawie zawsze są też gotówkowe, co oznacza, że nie będzie nad nimi większej kontroli. Oddziałując na podaż, popyt zmienia się tylko minimalnie lub wcale. Czy klienci przestaną poszukiwać szybkiego finansowania, zwłaszcza gdy może dojść do pogorszenia koniunktury? To jest bardzo wątpliwa teza.
Nie wylewać dziecka z kąpielą
Instytucje pożyczkowe też są częścią sektora fintech. Płatności odroczone w e-commerce, platformy, które pozwalają na zaciągnięcie kredytu „na klik” po wcześniejszym zweryfikowaniu w specjalnych aplikacjach, porównywarki internetowe produktów finansowych, dopasowane do potrzeb konsumenta mikropożyczki, z których można skorzystać dopiero po przejściu odpowiedniego testu, zaliczki dla pracowników finansowane przez podmioty zewnętrzne przy wykorzystaniu specjalnych aplikacji mobilnych czy nawet bieżące finansowanie małych przedsiębiorstw, w tym osób prowadzących działalność gospodarczą – dostępność do wszystkich tych usług finansowych w największym stopniu uzależniona jest od wzoru na limit kosztów pozaodsetkowych, który znajdujemy w ustawie o kredycie konsumenckim.
Każda z tych usług ewoluuje, korzysta z coraz nowocześniejszych rozwiązań technologicznych, powszechnieje i staje się coraz bezpieczniejsza. I to bez zmian w limicie – dlatego, że wciąż wdrażane są innowacje, rośnie świadomość konsumentów i rozwija się obrót bezgotówkowy.
Dzieje się tak nie tylko z powodu ciągłej regulacji rynku, które obejmują między innymi obowiązki wynikające z zapisów AML czy KYC, nadziei związanych z PSD2, wykorzystania machine learning, zaawansowanej analityki czy sztucznej inteligencji, ale także z powodu konkurencji, która zmusza do ciągłego rozwoju. O ile warto kalibrować przepisy w kierunku nadzorczym i zwiększenia praw konsumenta, o tyle tak bardzo inwazyjne i nieuzasadnione zmiany w limicie, po prostu przynoszą więcej szkód niż pożytku.